Porozmawialiśmy swego czasu o pleonazmach niewinnych, nieszkodliwych, których tropienie i potępianie nie ma sensu, wynika czasem z przeceniania czynników logicznych w języku. Tamtą dwuczęściową rozmowę można znaleźć tutaj. Dziś będzie o pleonazmach przebrzydłych.
Szałek: — Było zimą o psie merdającym ogonem w zaspie śnieżnej. Teraz mamy już miesiąc maj, więc o czym porozmawiamy?
Żurek: — W dniu dzisiejszym miesiąca maja przeprowadziłbym rozmowę o tym, iż często niektórzy mają tendencję, by to samo niepotrzebnie mówić (co najmniej) dwa razy dłużej, niż byłoby to potrzebne. Dziwnym trafem osobnicy ci zwykle pracują w różnego rodzaju urzędach…
Szałek: — Tak, szlag mnie trafia, gdy z wyżyn mądrości urzędniczej czy administracyjnej płyną zapewnienia o dalszej kontynuacji w tym okresie czasu. A jeśli już wspomniałeś o urzędniczych zwrotach, to od dawna fascynuje mnie skomplikowana treść wskazówek dotyczących tego, czy powinno się pisać o prezydencie miasta Katowic czy o prezydencie miasta Katowice. Czy faktycznie jest jakiś powód urzędniczo-prawny, żeby nie pisać po prostu o prezydencie Katowic?
Żurek: — Jakiś pewnie jest. Jeśli chodzi o Katowice, to raczej wszyscy wiedzą, że to miasto, ale w wypadku wielu miejscowości mniejszych czy mniej znanych takie doprecyzowanie może mieć sens. Chociaż ostatecznie, jeśli napiszę sołtys Wenecji, to i tak wiadomo, że nie mam na myśli miasta we Włoszech, a jeśli napiszę burmistrz Wenecji, to i tak wiadomo, że nie chodzi mi o wieś na Pałukach… A Ty wolisz mieszkać w mieście Wrocławiu czy w mieście Wrocław?
Szałek: — Ja wolę mieszkać w mieście. Albo we Wrocławiu. Na szczęście urzędnikiem nie jestem, żeby to łączyć obok siebie (z całym szacunkiem dla urzędników). A powiemy naszym czytelnikom, co byłoby lepsze, gdyby już musiało być?
Żurek: — Ha! To nie jest takie proste. Gdy mówimy „po urzędniczemu” i nie opuszczamy tego nieszczęsnego członu miasto, to zalecenia są takie, żeby między tym słowem a nazwą miasta był związek zgody, czyli żeby były w tym samym przypadku: prezydent (czego?) miasta (dopełniacz) Wrocławia (dopełniacz). Takimi formami posługują się nasze kochane władze samorządowe. Ale jest też druga możliwość: prezydent (czego?) miasta (dopełniacz) Wrocław (mianownik). I wiesz co? Mnie się bardziej podoba ten drugi sposób, bo jednak wydaje się bardziej logiczny. Jest też zgodny z ogólną zasadą, bo ten wypadek z „miastem” jest wyjątkiem. Gdy mówimy np. o gminie, to użyjemy (urzędnicy także) mianownika: wójt gminy Gąsawa, nie: wójt gminy Gąsawy.
Szałek: — Tak jak idę do kina Warszawa czy do klubu Szachownica (nazwa w mianowniku). Zostawiłbym już to cholerstwo, gdyby nie ciekawy przykład użycia całkiem sensownego, zaraz znajdę… O, mam! Przykład pozytywny:
Umiał również pochwalić swój tenis (…) i ciekawie opowiedzieć o wspinaczce na szczyt z łódzkiego podwórka, choć może jeszcze nie wszyscy w Auckland wiedzą, gdzie leży miasto Łódź. [o Janowiczu; Rzeczpospolita, 7 stycznia 2013]
Z pozycji Auckland jest sens pisać o mieście Łodzi. Taki drobny, prawdziwy autentyk.
Żurek: — Tak, zostawmy to, zdecydowanie poświęciliśmy już na to zbyt dużo chwil czasu! To właśnie te częste pleonazmy typu rok (miesiąc, tydzień, dzień, godzina, minuta, sekunda, chwila) czasu są irytujące zawsze i wszędzie. Wiadomo, że są to jednostki miary czasu i nie trzeba tego mówić drugi raz, dodając do nich słowo czasu. Oddajmy jeszcze głos jakiemuś urzędasowi ze Szczecina:
W częściach od drugiej do szóstej zostanie wykorzystana kampania outdoorowa na reklamach zewnętrznych, która potrwa miesiąc czasu w największych miastach Województwa Zachodniopomorskiego. [ogłoszenie o rozstrzygnięciu przetargu ze strony bip.rbip.wzp.pl]
Już nawet mniejsza o ten nieszczęsny miesiąc czasu, bo chciałbym poznać tego bystrego specjalistę od zamówień publicznych, który uważa, że kampanię outdoorową można prowadzić gdzie indziej niż na nośnikach reklamy zewnętrznej.
Szałek: — Istnieje potencjalna możliwość, że to już jakaś masowa epidemia. Czuję, że cofamy się do tyłu. Takie przebrzydłe pleonazmy powinny podlegać ograniczonemu limitowi. Inaczej trafia mnie szlag. I w maju, i w tramwaju. Hm, a o co chodziło z tym tramwajem?
Żurek: — A tak się zrymowało: w maju o tramwaju! I o psie w kropki bordo, który jeździł tramwajem, merdając ogonem… Nie, coś pokręciłem z tymi bajkami… A może po prostu o to, że wiosną niektóre pleonazmy są kwestią radosną?
Szałek: — Sugerujesz, żeby zamiast wracać z powrotem do pleonazmów przebrzydłych, znaleźć ich jakieś sensowne użycie?
Żurek: — Jest bardzo dużo takich sytuacji, w których pleonastyczność niby jest, ale tak naprawdę czepiać się o nią może tylko ignorant lub hejter. Wydaje się, że takie częste połączenie schodzić/zejść na dół jest zawsze błędne, ale tak nie jest, bo dół oznacza nie tylko kierunek, ale też miejsce. Jeżeli jestem w wieżowcu na V piętrze i powiem Zaraz schodzę na dół, to wiadomo, że chodzi mi o miejsce przy wejściu do budynku. Mówię wtedy to, co bym powiedział, mówiąc Zaraz schodzę na dwór. A Artur to pewnie nawet schodzi na pole. Jest to inne „schodzenie” niż np. z V piętra na III. W zdaniu Schodzę na dół na III piętro jest już semantyczny błąd.
Szałek: — Ciekawy przykład podałeś, taki z życia wzięty. Mnie kiedyś podejrzane wydawało się „data przydatności do spożycia”, no bo niby czego, jak nie do spożycia? Ale tak sobie myślę, że ze względów prawnych pewne uściślenia są konieczne. W języku prawniczym przechodzą też pewne określenia, które w codziennym języku robią za tautologie. W zwykłej komunikacji budynek i budowla czy posiadacz i właściciel to nadmiar treści, a w prawie słowa te mogą mieć inne znaczenie.
Żurek: — Och, w prawie to w ogóle prawie wszystko jest możliwe! Nie wiem, czy wiesz, że prawo wręcz nakazuje prawnikom popełniać błędy językowe. W Zasadach techniki prawodawczej jest mądrze napisane:
Datę ustawy poprzedza się zwrotem „z dnia”, a następnie zamieszcza się wskazanie dnia zapisanego cyframi arabskimi, nazwę miesiąca określoną słownie oraz wskazanie roku zapisanego cyframi arabskimi ze znakiem „r.”, jako skrótem wyrazu „rok”. (§ 17 Rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów z dnia 20 czerwca 2002 r. w sprawie „Zasad techniki prawodawczej”)
Czyli w tytule ustawy po prostu musi być pleonazm. Nic dziwnego, że to państwo istnieje tylko teoretycznie.
Szałek: — Hi, hi, cytujesz klasyka. Dobrze, dobrze, tylko bez polityki, skoro nawet nasz przedwyborczo-prezydencki wpis bez niej się obył.
Żurek: — Polityka wcale nie jest tu tak nie na miejscu, bo to przecież politycy często mówią o faktach autentycznych, które są rażącym pleonazmem. Chyba że chcemy je skontrastować z popularnymi od jakiegoś czasu faktami medialnymi. Jeżeli jednak normalnie rozumiemy znaczenie słowa fakt, to to, co tak nazwiemy, musi być prawdziwe, czyli autentyczne.
Szałek: — Można by się zastanawiać, jak rozumie znaczenie słowa fakt „Fakt”. Ale chyba nie warto… To co, może o inne przykłady przebrzydłych pleonazmów poprosimy już naszych czytelników?
Żurek: — Pewnie. Ale utrudnijmy im negatywne myśli, kończąc pozytywną nutką:
Szałek: — Mieszamy nastroje, w rozmowie nas dwoje… Jak to w maju w tramwaju. Czekamy więc na Wasze przykłady przebrzydłych pleonazmów.