smaczki językowe

Święty Szczepan testuje tłumaczy

Wspomnienie świętego Szczepana będzie dziś okazją do wspomnienia Stanisława Barańczaka. Bo to się wszystko tak pięknie przez siebie tłumaczy, gdy św. Szczepan tłumaczy testuje. Nie będę więc Was zanudzał mądrością starożytnych prognostyków, że „Na świętego Szczepana bywa błoto po kolana”, bo w tym roku okazała się ona być nieprawdą. Nie opowiem też absurdalnej bajki o Szczepanie, która leciała jakoś tak:

— Co robisz?

— Szcze panie.

Ale za to wspomnę jeszcze, że w Dobrym słowniku umieszczamy nazwy własne, co wcale nie jest takie oczywiste. W ostatnich dziesięcioleciach swoiście pojmowana naukowa czystość metodologiczna wyprowadziła Kraków do słowników ortograficznych i encyklopedii, a w słowniku języka polskiego pozwalała istnieć tylko przymiotnikowi krakowski, przysłówkom po krakowsku, krakowskim targiem itp.

Święty Szczepan tymczasem, pierwszy męczennik — ukamienowany, czczony w Kościele zachodnim 26 grudnia, testuje tłumaczy. Po grecku nazywał się on Stephanos (Στέφανος), po łacinie Stephanus. Po polsku oczywiście nazywa się inaczej, a to dlatego, że tysiąc lat temu, gdy się o nim dowiedzieliśmy, nie umieliśmy wymówić obcej nam głoski f. Czesi, od których przejęliśmy terminologię chrześcijańską, zaadaptowali to imię jako Ščepán.

A tłumaczy testuje ów święty tak: trzeba opisać na przykład turystyczne atrakcje Wiednia. A tam na Stephansplatz jest Stephansdom, dla ułatwienia po angielsku: St. Stephen’s Cathedral. I właśnie z nadmiaru tej światowości portale turystyczne wśród destynacji europejskich zachęcają do zwiedzenia „katedry św. Stefana”. Mam nadzieję, że nie piszą tak prawdziwi tłumacze, tylko osoby, które myślą, że tłumaczyć każdy może, a że wychodzi trochę gorzej…


 

Gawędy nasze mają być pogodne, ale umarł Stanisław Barańczak, więc smutek obok wdzięczności. Ten arcymistrz i mieszkaniec polszczyzny* dokonał też nieco w dziedzinie tłumaczeniowej leksykografii. Oto fragment Idiomatołów:

Barańczak, słownik, idiomatoły

* Mieszkaniec polszczyzny…

Dlatego Barańczak-humanista nie mieszka, jak zdają się mniemać ci, którzy nic o jego humanizmie nie wiedzą, w Newtonville, podobnie jak chyba nigdy nie mieszkał w Poznaniu. Barańczak mieszka w polszczyźnie: tam jest jego dom prawdziwy i tam spotyka się, kiedy jest sam, z Kochanowskim, Mickiewiczem, Leśmianem, Tuwimem, Herbertem, Miłoszem. Ale — gdy tego nikt z nas nie widzi — spotyka się w swojej bibliotece także z Szekspirem, Donnem, Keatsem, Hopkinsem, Emily Dickinson, Audenem, Brodskim czy Mandelsztamem. Wybrawszy język polski za swój prawdziwy dom, postanowił go urządzić wedle własnej — ale i dodajmy: naszej — wygody. Na tym właśnie — rzecz ujmując w największym skrócie — polega jego teoria tłumaczenia, w której mówi wyraźnie, że w dobrym tłumaczeniu nie liczy się żadna abstrakcyjna wierność, tylko wygoda, z jaką obcy tekst mości się w polszczyźnie. Na tym polega też jego praca poety: nie na wyrażaniu uczuć, nie na opisywaniu świata, lecz na nieustannym wypróbowywaniu języka i form, jakie on w swojej historii zdążył w sobie nagromadzić. Barańczak mebluje swoje domostwo według własnych potrzeb. Miarą jego wielkości jest to, że my wszyscy uznajemy jego potrzeby za nasze własne. Wszyscy siedzimy przy jego stole. (Michał Paweł Markowski, UJ)

I tak to się wszystko właśnie tłumaczy.

Najnowsze komentarze