Mamy początek nowego roku. Być może wszyscy wszystko znakomicie podomykali*, projekty zostały rozliczone, bilanse — wykonane.
* A to ci niespodzianka. Kolejne słówko podkreślane przez automatycznego sprawdzacza, nieobecne w słownikach. Hop-siup, w Dobrym słowniku już jest.
W moim życiu częste jest jednak niestety wstydliwe i niemile widziane w korpo słowo poślizg.
Jest to eufemizm w stosunku do spóźnienia. Spóźnienie, a tym bardziej notoryczne spóźnianie się (w Krakowie spaźnianie) jest ewidentnie niedobre (kolejny eufemizm — ucieczka przed przymiotnikiem zły).
Ale życie to nie tylko terminy i przepisy. Aby się pocieszyć, wspomnę najsławniejszy Słownik języka polskiego. W niezwykle trudnym czasie wojen napoleońskich, powstania Księstwa Warszawskiego, drenowanego finansowo i osobowo (bajońskie sumy zostały do dziś w polszczyźnie), wreszcie klęski Napoleona, wkroczenia Rosjan itd.,
[Alfred Wierusz-Kowalski, Zima — Odwrót Napoleona spod Moskwy, zaginiony]
stworzył go Samuel Bogumił (Gottlieb) Linde. Wszędzie przeczytamy, że słownik Lindego był wydawany w latach 1807–1814. To jednak informacja oficjalna. A naprawdę było… jak było:
XII 1814: Nastąpiło kolejne opóźnienie w druku słownika z powodu złej dyscypliny w drukarni. Linde pisał o tym do Jana Śniadeckiego: „Drukarze moi pili przez wszystkie te święta, a dzieło w druku śpi”.
21 I 1815: Linde zakończył korektę ostatniego arkusza szóstego tomu.
(Marian Ptaszyk, Kalendarz życia i twórczości Samuela Bogumiła Lindego, Wrocław 1992, s. 111, 113)
A jednak się udało, Linde trafił na pomniki. A ja… pod pomnik Lindego.
Co ciekawe, słownik Lindego nie miał poślizgu (hasła). Po słowie pośliznąć się od razu następowało poślnąć ‘poślepnąć’.
A czy Dobry słownik ma poślizg? Jako hasło oczywiście ma, a jako publikacja?
Otóż poślizg wieczny czeka Dobry słownik co do informacji nieszukanych, mało komu potrzebnych, oczywistych itp. O tym też napisano w dobrosłownikowym FAQ. Rzecz jasna jeszcze tych potrzebnych informacji wszystkich nie ma, ale choć muszkieterów słownikowych pracuje trzech, a nie pięćdziesięciu, to zawartość szybko wzrasta, o czym świadczą podsumowania kolejnych miesięcy.
Co innego, jeśli chodzi o poślizg wspominany przez prof. Bańkę:
Każdy słownik w momencie wydania jest spóźniony o kilka lat. Jak już pójdzie do druku, nic się nie da poprawić, co najwyżej w formie erraty. Za to słownik w formie witryny internetowej można modyfikować w każdej chwili. (dwutygodnik.com)
Takiego poślizgu w DS nie ma — jeśli coś już w nim jest, to aktualne (przede wszystkim informacje poprawnościowe!). A nawet jeśli jesteśmy świadkami jakiejś zmiany językowej i nie wiadomo jeszcze, w którą stronę to pójdzie, to i tak stan rzeczy w takim dobrosłownikowym modelu słownika opisać można.
W ten sposób unikamy problemu tak opisowo ujętego przez jednego z użytkowników internetowych grup dyskusyjnych:
A, Ty pewno znowu masz na myśli słowniki języka… Czyli rozpaczliwe próby podomykania szuflad wypełnionych wijącymi się dżdżownicami bez przycinania którejś z nich.