To jakże poetyckie tytułowe zdanie jest niezwykłe z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, jego skład literowy nie jest przypadkowy. Można wręcz powiedzieć, że przy jego układaniu nie ucierpiała żadna polska litera. Po drugie, zawiera tajemnicze kiń, czasownik kinąć, o którym postaramy się napisać co nieco.
Pangram albo po Barańczakowemu alfabeton to taki tekst, a może wręcz utwór, który zawiera wszystkie litery alfabetu, a żeby było trudniej — bez powtórzeń. Chyba wszyscy zgodnie twierdzą, że słynny, a nawet pierwszy polski pangram stworzył Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski (1891–1962), pisarz, poeta i taternik. Wszyscy, to jest podobno Tuwim, podobno w „Pegaz dęba” (ja tego cytatu nie znalazłem), na pewno Barańczak w „Pegaz zdębiał”, a zwłaszcza prześwietna nasza zdalna nauczycielka Wikipedia i wierne rzesze jej blogujących czytelników twierdzą, że brzmi on:
Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy.
Wikipedia to nawet czyni z powołaniem się na konkretny numer przedwojennych „Wiadomości Literackich”. Zaglądamy, a tam nie ma „pójdźże, kiń”, ale „pójdź, kińże”! Trochę się niewyraźnie zdygitalizowało, ale to fakt niezbity:
KIŃ — ZNACZENIE, POCHODZENIE I ROZMACH
Rozkaźnik kiń może się nam kojarzyć z delikatnym ruchem głową, skinieniem. Zdanie Pawlikowskiego jest poetyckie, delikatne, ale jego kiń nie jest spokrewnione ze skinąć ‘dać znak zgody ruchem powiek (dawniej) lub głową’. Kiń w naszym zdaniu to ‘rzuć’. Kinąć i kidnąć oraz niedokonany czasownik kidać oznaczają różne, zazwyczaj gwałtowne przemieszczenia materii i cieczy. Na Śląsku śnieg kidze lub kido, wiele osób na wiosnę idzie kidać lub rozkidować po polach… obornik (chociaż oni raczej mówią gnój). A kto może wykidać z lokalu awanturujących się gości, kto ma tyle siły, by człowiekiem kinąć? Oczywiście wykidajło.
Czy wykidajło to brzydki wyraz? Niektórym się taki wydaje choćby z tego powodu, że wygląda na rusycyzm — to od Moskali przyszły wyrazy z tym sufiksem, jak zapiewajło. Rusycyści ustalili jednak, że wykidajłę wymyślili Polacy. A skoro się rzekło o Moskalach, to wymieńmy inny wymagający gatunek: moskalik, spopularyzowany przez Wisławę Szymborską powołującą się na R. Suchodolskiego, który napisał:
Kto powiedział, że Moskale
Są to bracia nas Lechitów,
Temu pierwszy w łeb wypalę
Przed kościołem Karmelitów.
Ale o stereotypach związanych z Rosjanami pisaliśmy kiedy indziej, więc kińmy się dalej.
Dodajmy dla porządku, że oryginalne kińże to kiń + –że — wzmacniająca cząstka ekspresywna. Jak weźże. O czym przekonująco opowiadał prof. Pitoliński w ekskluzywnym wywiadzie, a co chodziło po głowie Pawłowi Domagale.
A jeśli ktoś myśli, że rozkaźnika kiń nikt więcej nigdy nie użył, to informujemy, że niejaki Kuklinowski mówi do Kmicica w Potopie (cz. II) za bramami klasztoru odprowadzon przezeń „kiń do licha tę paskudną twierdzę“:
I gdyby ktoś chciał w wersji video, to ta sama kwestia pada w filmie.
I nie był to wymysł pana Sienkiewicza ani słówko od Kozaków podłapane przez pana Kuklinowskiego, bo w XVII wieku pochodzący spod Pleszewa (Wielkopolska) poeta Samuel Twardowski pisał tu:
(…) W bok kinąwszy okiem,
Dziurdziów ujrzym na skale i kopcu wysokim
i ówdzie:
Książę sam grą w warcaby noc zwyciężył onę,
Wszystkę melancholią kinąwszy na stronę.
Czytamy: me-lan-cho-li-ją — skoro więc ją można było kinąć, to i chmurność.
PÓJDŹ
Do kogo skierowane jest owo „pójdź” i jakie ma literackie parantele? Oto pytanie godne nie lada flaszy. Gdy czytamy ten przepiękny egzystencjalny utwór, pełen nawiązań do klasyki literatury światowej i polskiej, to przypomina się jako żywo wezwanie do umiłowanej z biblijnej Pieśni nad Pieśniami. Gdzie raz po raz słyszymy:
Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
«Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania winnic,
i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
Drzewo figowe wydało zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź! (rozdział 2, wersy 10–13)
Słowa te znane są nie tylko słuchaczom czytań biblijnych, lecz także studentom polonistyki, którzy mają za zadanie rozkoszować się polszczyzną czasów Władysława Łokietka z Kazań świętokrzyskich odkrytych w 1890 r. przez Aleksandra Brücknera:
Surge, propera, amica mea, et veni. Ta słowa pisze mądry Salomon, a są słowa Syna Bożego tę to świętą dziewicę Katerzynę w sławę krola niebieskiego wabiącego. Wstań, prawi, pośpiej się, miluczka m〈oja〉, i pojdzi! I zmowił Syn Boży słowa wielmi znamienita, jimiż każdą duszę zbożną pobudza, ponęca i powabia. Pobudza, rzeka: Wstań! 〈Ponę〉ca, rzekę ta: Pośpiej się! Powabia, rzeka: I pojdzi [transkrypcja Wacława Twardzika]
A jest to rozkosz z elementami kryptografii, co nas na powrót przywodzi do zabaw językowych. Wprawiają one nas w zdumienie i wywołują podziw dla kunsztu ich twórców. Ułożyć w miarę sensowne zdanie ze wszystkich liter alfabetu, a najlepiej bez powtórzeń. Stanisław Barańczak napisał z właściwą sobie zakamuflowaną dumą, że w samolocie do Hongkongu machnął kilka innych zdań spełniających te wymagania (w kolejności alfabetycznej incipitów):
- Chrzań ufną belgijskość, tęp wyż-młódź!
- „Dość gróźb fuzją”, klnę, „pych i małżeństw”!
- Fałsz trwóg: judź klomb, nęć chyżą pieśń!
- Filmuj rzeź żądań, pość, gnęb chłystków!
- Fraszko, pluń gędźbą, wyśnij tchem żółć!
Tu przystańmy na chwilę, bo jakże to zdanie jest podobne do innego słynnego minipoematu Zażółć gęślą jaźń, o którym pisaliśmy tutaj. I lecimy dalej:
- Jeżu klątw, spłódź Finom część gry hańb!
- Mańkut, jeść! Włóż pchli szyfon, gędź, rąb!
- O, mógłże sęp chlań wyjść furtką bździn?!…
O bździnach mamy krótką i treściwą ciekawostkę w Dobrym słowniku…
- Pójdź w loch zbić małżeńską gęś futryn!
- Skłóć baśń grypą, zwędź flejtuchom niż!
- Spręż waść mózg, nudź toń fikcją: „Był Hel…”
- Szept: „Wchłoń gęś, mąć drób, użyźnij flak!”
- Właźże, finguj chrząstkę, pomść ból dyń!
- Zgęść płyn, chwal futro — bądź mój, żeński!
Podobają mi się wszystkie, w których występuje gęś (nasi Czytelnicy wiedzą, a kto nie wie, co my o gęsiach Pana Rejowych sądzimy, niechże zajrzy tutaj). Za to „spręż waść mózg” powinno się natychmiast pojawić w jakimś tłumaczeniu filmowym jako polska wersja jednosylabowego angielskiego Think!
CHMURNOŚĆ W GŁĄB FLASZY
Chmurność, czyli posępny, smutny nastrój. W głąb, czyli głęboko, do wewnątrz, w dół, ku dnu. Flasza, czyli duża flaszka. Dziś powiedzielibyśmy pewnie flacha, co brzmi jednak bardziej prostacko niż poetycko. A o flaszy raczył wspominać niejaki pan od Mickiewicza:
— Tańczyć! zawołał Robak, gdy wychylę flaszę,
To i ja choć ksiądz habit czasami podkaszę
I potańczę mazurka! (….)
W sumie więc dostajemy, że Pójdź, kinże tę chmurność w głąb flaszy to poetycka wersja współczesnego Utopić smutki w butelce wódki.
Ale ten wniosek nam się wcale nie podoba (zwłaszcza po wspomnieniach z pijanymi synonimami). Na zakończenie zachęcamy zatem nie do tego, by topić smutki w alkoholu, ale napawać się polszczyzną, jej uroki chłonąć.