W historii prac nad Dobrym słownikiem mieliśmy w zespole jedno poważne spięcie. I nie chodzi tu o to, że padło światło i komputery. Kiedyś w czasie jednego ze spotkań red. Szałkiewicz powiedział „my, poloniści”. Niemal jednocześnie zareagowaliśmy na to z red. Czesakiem: „Ale Ty nie jesteś polonistą!”.
„To kim jestem?” — zapytał oburzony red. Szałkiewicz. Wyjął muszkieterską szpadę i już miał zaatakować pozostałą dwójkę muszkieterów, gdy znowu padła zgodna odpowiedź: „Językoznawcą!” — i zażegnała konflikt. Bo, umówmy się, bycie polonistą wcale niczym fajnym nie jest:
Bycie językoznawcą jest mimo wszystko bardziej nobilitujące. Osoby mniej rozeznane w akademickich zwyczajach mogą być zdziwione, ale nie ma czegoś takiego jak „doktorat z polonistyki (anglistyki / rusycystyki etc.)”. Na tym poziomie specjalistów filologów dzieli się głównie na literaturoznawców i językoznawców, język nie jest oficjalnym kryterium podziału, choć oczywiście w praktyce funkcjonuje. Np. znaczna część anglistów za punkt honoru stawia sobie, żeby w ogóle nie korzystać z polskojęzycznej literatury przedmiotu, nawet jeśli dokładnie opisuje ona to, co sami próbują zbadać. Zresztą są też poloniści, którzy nawet kijem nie dotkną obcej literatury, bo przecież Polacy nie Gęsi…
CZEMU MÓWISZ DO MNIE PER TY, PEDALE
To, jakich określeń używamy na nazwanie rzeczy otaczającego nas świata, wyraża nasze wartości, poglądy i przekonania. Gdy nazwę zapłodnioną komórkę jajową „dzieckiem”, jednocześnie zamanifestuję swój światopogląd. Gdy nazwę homoseksualistę „pedałem”, pokażę mój stosunek do osób o tej orientacji. Niby proste, ale czasem nie jest to wcale takie oczywiste. Spójrzmy na fragment omówienia głośnej powieści Michała Witkowskiego:
Świat ciot stoi tu w opozycji do świata pedałów. Pedały – w książce nazwani „grupą z Poznania” – są z „fazy emancypacyjnej”: „mówią o sobie w rodzaju męskim”, „walczą o prawa do małżeństw i adopcji”. Są „zdrajczyniami”. Jedyne, co łączy te dwa światy, to plaża w Lubiewie. „Poznańskie pedały” grają w piłkę, cioty rozmawiają o „miłosnych podbojach”. (Lidia Czerniga, Nigdy nie ukrywałem, że jestem ciotą, wiadomosci24.pl, 6.01.2007)
Nagle okazuje się, że „pedał” jest używany jako słowo wartościujące negatywnie, ale w opozycji do pozytywnej „cioty”…
Swego czasu rozważaliśmy w Dobrym słowniku status heteryka. Ani heteryk, ani homo nie są chyba obraźliwe same w sobie… Choć homo używają pewnie głównie heterycy, a znów heterykami nazywają ci, którzy są homo…
Zawsze współczuję językoznawcom, którzy występują jako biegli w sprawach o znieważenie. Wiecie, to ci, którzy wpadają zdyszani na salę rozpraw, a sędzia pyta: „Panowie biegli?”. Nie jest łatwo uzasadnić, że w danym kontekście dana wypowiedź na pewno była (lub nie była) znieważeniem. Pewne rzeczowniki w języku polskim mają potencjał do bycia wyzwiskami, ale wyzywać można dowolnymi słowami (wcale nie wulgarnymi). Nie do końca wiem, co autorka poniższego tekstu miała na myśli, ale niewątpliwie potwierdza on, że wyzwiskiem może być dowolny rzeczownik:
Powrót z Pragi do domu mega ambitny…Kwasiowi wylało się piwo na spodnie i siedzenie to w samych bokserkach wbił się do nas jako szósty na tył.xd ciasno było..Sarze chciało sie spać..więc musiałam spać na Butwince i Matełce.xd nogi Butwinki trochę na tym ucierpiały…ale dostałam obiecany w poniedziałek masaż.;D i te `matematyczno-polko-biologiczno-chemiczne` wyzywanie.xdd `ty trapezie…ty rododendronie…ty partykuło..` xd (photoblog.pl/olacjutro, 15.05.2011)
WIĘC MAM WYŻSZE WYKSZTAŁCENIE, CHOCIAŻ STUDIÓW NIE SKOŃCZYŁEM
Wspomniałem, że bycie językoznawcą wydaje się bardziej nobilitujące niż bycie polonistą. Znane są wypadki, gdy osoby próbujące zaistnieć publicznie wstydzą się swojego wykształcenia i dokonują pewnych manipulacji (nie napiszę mocniej: kłamią), by poprawić swój wizerunek. Tak było w pamiętnej sprawie wykształcenia „wyższego prezydenckiego” Aleksandra Kwaśniewskiego. Memy wciąż do tego piją…
Niby wszyscy to pamiętają, ale nie niejaka p. Mirosława Stachowiak-Różecka, która w 2014 r. kandydując na prezydenta Wrocławia, tak samo (a niech będzie mocniej!) skłamała, że ma wykształcenia wyższe.
A przecież niektórzy studia jakoś kończą, ale i tak uznają, że nie są one wystarczająco prestiżowe. Tutaj na pierwszy plan wysuwają się absolwenci administracji, którzy – jak p. Beata Kempa – nazywają siebie „prawnikami”, bo oba kierunki zwykle są prowadzone na tym samym wydziale prawa i administracji. Czy byłoby to w jakiś sposób dyskredytujące, gdyby w takich wypadkach określać swoje wykształcenie zgodnie ze stanem faktycznym?
Nie sądzę. Tak jak nie dyskredytuje red. Szałkiewicza to, że nie jest „polonistą”, lecz „językoznawcą”.
PS Red. Szałkiewicz po przeczytaniu tego tekstu dał mi znać, że on jest… lingwistą.