z życia (i słownika)

Miej dzieci i bądź dzieckiem. Wbrew słownikom

Niektórzy sądzą czasem, że o istnieniu słowa świadczy to, czy zawarte jest ono w słowniku. Zróbmy zatem mały, dziecięcy eksperyment. Przejdźmy przez niemowlęcy świat, tworząc rzeczywistość ze słów słownikowych. A raczej okrawając ją z rzeczy i zdarzeń, których nazw w słownikach języka polskiego brak.

W praktyce, w ferworze między kupką, krzykiem, przewijaniem, krzykiem, cycem, spacerem, krzykiem, cycem, krzykiem, kupką, przewijaniem, kąpielą… mało którego rodzica słownikowe podejście do sprawy może interesować. Ale w „przyjaznym” dzieciom państwie (patrz grafika poniżej) może warto chociaż robić przyjazny dzieciom słownik. Choćby miało to wymiar symboliczny.

skala_pomocy„To idzie do wszystkich przedstawicieli, co nadużywają władzy.
Na nic odznaki i krawaty — pod koniec i tak jesteśmy nadzy.
Sznur ochroniarzy dookoła koła dygnitarzy dookoła koryta.
Każdy się patrzy spod byka. Viva la corrida!
To idzie do wszystkich celebrytów, dla których spełnieniem snów
jest foto na tle logotypów i podziw u telewidzów.
Pare szwów tu, pare szwów tam. »Pare«.
Chirurg milczy jak grób, ale kto przymknie oko, sam puści parę”

Zeus w utworze Będziemy dziećmi

Przyjmijmy zatem na chwilę taką rzeczywistość, bliską zresztą niektórym, że jeśli słowa w słownikach nie ma, to ono nie istnieje. Pamiętam, jak kiedyś mój znajomy podsumował to tak oto: „jeśli nazwy jakiejś choroby nie ma w słowniku, to nie znaczy, że na nią nie zachorujesz”. Wspominałem już o tym w A czy ty masz swój numer popisowy i w dyskusji pod tym wpisem.

Zaczynajmy.

Rodzi się nasze maleństwo. Otrzymuje 10 punktów w skali Apgar. A figę, skala Apgar nie istnieje. Wierzmy jednak, że jest zdrowe i pozwólmy mu na pierwsze kangurowanie. Hm, no niestety, kangurowanie odpada (w słownikach brak).

Zostawmy narodziny i czas zaraz po nich. Jesteśmy już w domku, zaczyna się wspaniały czas (czytaj sajgon — eh, nie możesz tak przeczytać, bo sajgon to słowo obce słownikom). Głównym tematem staje się kupka, jej kolor, zapach, smak… Ekhm, z tym ostatnim to przesadziłem. W pieluszce kupka, więc bierzemy bobaska na przewijak. To znaczy nie bierzemy, przecież nie ma czegoś takiego jak przewijak. Nic to, jakoś sobie poradzimy. Ważne, że nasze maleństwo nie będzie miało perturbacji brzuszkowych, bo słowa brzuszkowe nie ma w słownikach.

A teraz załóżmy, że mamy już jedenastomiesięcznego szkraba. Takie założenie jednak odpada, słowniki nam na nie nie pozwalają. Musimy przeskoczyć przez pierwszy roczek. Gdyby nam bobas płakał, to nie możemy zrobić ćśś (w słownikach brak). Możemy za to wziąć go do kąpieli. Wprawdzie w emoliencie nie wykąpiemy — już wiecie dlaczego — ale tam, bez przesady.

Niestety, rozwoju malucha nie zmierzmy na centylowej skali (centyl też nie istnieje!). Ale może to niepotrzebne, w końcu on i tak nie będzie kilkunastomiesięczny (w słownikach brak). Przynajmniej nie będzie się musiał uczyć pić z nieistniejącego niekapka.

Rzekłbym ups, ale też nie mogę (w słownikach brak). Na pocieszenie (czy na pewno?) mogę odesłać do wpisu o tym, co supernowego w słownikach jest: Ach, oj, jej, nowe hasła w słownikach.

A może znawcy i miłośnicy języków obcych napiszą mi, jak z tymi słowami jest w słownikach innych języków?

„To idzie do wszystkich ziomków, co noszą już długie spodnie,
piją tę gołdę co piątek i chcą wyglądać groźnie. (…)
To idzie do wszystkich dziewczyn, co noszą wysokie szpilki,
bub kicksy i w jeansy wsuwają swoje okrągłe tyłki. (…)
To idzie do wszystkich zarobionych jap… — yuppies,
co wsiadają w porsche, kiedy po robocie śmigają na klawisz. (…)
To idzie do wszystkich dumnych business women (łoman? łomen? łymyn?).
Do góry broda, bo wokoło woda i aligatory swimmin’.
Nowa garsonka, nowy garson w nowej garsonierze.
Na szyi to kolia czy garota? Nawet powietrze się nie nabierze”.

Zeus w Będziemy dziećmi

Czas teraz na jedną z najbardziej pozytywnych polskich nutek, jakie słyszałem. Z tegoż to utworu pochodzą dwa powyższe rymowane cytaty.

„Będziemy zawsze dziećmi naszych ojców i matek”. No tak, chyba że słów matka, ojciec, dziecko nie byłoby w słownikach. Tego wariantu już bym nie chciał rozważać. I choć Polacy lubią robić na opak, przekora zawsze górą, to może nie będę też zachęcał do hipotetycznych rządowych akcji w rodzaju „Nie miejcie dzieci!” (jak to robiłem w przypadku nieczytania książek). Bo jak tu nie zachęcać do chwil wspaniałych i cudownych.  Gdy na przykład mówią ci, że trudno się nie popłakać akurat wtedy, gdy przynoszą ci nowo narodzone dziecko. A ty jesteś tak wymęczony — żona rodziła 17 godzin, a i tak skończyło się cesarką — że masz tylko myśli organizacyjne, co tu jeszcze poukładać, przypilnować itd. No i wymiękasz dopiero w ten dzień, gdy żona wraca z maleństwem do domu: idziesz coś kupić do sklepu i wtedy… jak cię nie złapie…

Chodzi mi rzecz jasna w powyższym o rzecz ogólniejszą, że piękne chwile, ale też trudności, są całkiem niepowtarzalne, choć miliardy dzieci rodziło się już i kolejne miliardy zapewne się urodzą. Niektóre z nich na pewno zaglądać będą do Dobrego słownika. Jak w nim czegoś — nawet niemowlęcego — zabraknie, zawsze będzie można to zgłosić.


PS Aktualizacja z końca 2016 roku: przedstawiona na początku wpisu mapka nie przedstawia już stanu obecnego. Polska poszła mocno do góry. Widać rządy „dobrej zmiany” inspirowały się podejściem Dobrego słownika.

Najnowsze komentarze