Są takie definicje w Dobrym słowniku, których… jeszcze nie ma. A być powinny i kiedyś będą (w końcu praca wre, a kierunek wskazują użytkownicy). Są takie definicje w Dobrym słowniku, których… nie ma i nie będzie. Z założenia.
Skąd to założenie? Po pierwsze, znacie pewnie moją teorię „3 x 50”. W paru wywiadach o niej mówiłem. Otóż
aby opracować słownik języka polskiego zawierający naprawdę wszystko, potrzeba 50 osób, 50 lat i 50 milionów złotych. Potem okaże się, że połowa słownika będzie już przestarzała, a druga połowa mało komu potrzebna. Dlatego opracowujemy te informacje, o które użytkownicy pytają, oraz te, które uznajemy za przydatne użytkownikom. (http://di.com.pl/dobry-slownik-na-zyczenie-wywiad-z-lukaszem-szalkiewiczem-52980)
Dotyczy to też rzecz jasna definicji. Po drugie, można zapytać, a po co komu w ogóle w słowniku definicje takich słów, jak koń, masło, szafa, chodzić, niebieski, piękny?
Przecież jaki jest koń… posłuchajmy
[Artur Czesak, Radio Kraków]
DLA KOGO JEST SŁOWNIK
W Polsce słowniki języka polskiego są „dla wszystkich”. Dlatego nie są praktyczne. Wystarczy poczytać wstępy. Tak, wiem, że nikt tego nie robi, zatem może zacytuję fragmenciki:
- Jego celem jest udostępnienie szerokim rzeszom odbiorców możliwie wyczerpującego opisu polskiej leksyki (…)
- Jest on adresowany do szerokiego kręgu odbiorców: stanowi źródło informacji o języku polskim dla (…)
- itd.
Jeśli odbiorcą słownika ma być odbiorca masowy, to taki słownik nie służy raczej dobrze nikomu. Jak to się mówi: jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Słownik naukowy nie może być równocześnie praktyczny, ale w tym nie ma niczego złego. Oba rodzaje słowników są potrzebne.
Proporcje w słowniku między pracą naukową a praktycznym kompendium muszą być odpowiednio wyważone, w zależności od tego, jaki model słownika się tworzy. Nigdy jednak nie może to być poziom zero-jedynkowy: słownik naukowy musi mieć w sobie pierwiastki praktyczności, a słownik praktyczny pierwiastki naukowości.
Słownik naukowy nie musi na siebie zarabiać, ba, nawet nie powinien być nastawiony na komercjalizację. Jest przecież dotowany, często ogromnymi kwotami, z budżetu państwa (z grantów). Czysto naukowe słowniki historyczne czy dialektologiczne inaczej w ogóle najpewniej by nie powstały, z wielką szkodą dla nauki. Praca nad nimi zajmuje dużym zespołom leksykografów całe lata w pracowniach naukowych.
Ale jeśli słownik ogólny próbuje się dostosowywać pod szeroki odbiór społeczny, to wydaje się olbrzymie pieniądze całkiem nieefektywnie, bo bez komercyjnego bata to zawsze tak się kończy.
DEFINICJE
Najtrudniejsze jest w słowniku wyodrębnianie znaczeń i samo definiowanie. Słownikarze od dziesiątków lat mają problem ze stworzeniem zadowalających definicji pojęć używanych na co dzień. Odpowiedni opis ich w słowniku naukowym to ważny element sprawdzający różne teorie semantyczne. Chodzi tu o to, że wiele teorii, hipotez czy pojęć lingwistycznych wisi w próżni, dopóki nie zostaną odniesione do konkretnych jednostek słownikowych opisanych w słowniku. Słowniki naukowe są więc dla nich takim poligonem doświadczalnym.
W słowniku naukowym zatem warto definiować rzeczy oczywiste. Czasem zresztą mają takie definicje wymiar praktyczny, gdy np. służą obcokrajowcom w nauce języka lub sędziom orzekającym, co ustawodawca miał na myśli. „Dziura jest na wylot, więc to, w co wpadł rowerzysta, to było wykruszenie” — tłumaczyła jakaś pani rzecznik (o tym pisaliśmy już dość ogólnie tutaj, a może w przyszłości napiszemy więcej).
W słowniku praktycznym natomiast można w ogóle pominąć definiowanie takich pojęć, jako doskonale znanych odbiorcy z codziennego życia.
Inna kwestia, że taki odbiorca może chcieć wiedzieć, czym się różni palmtop od notebooka. A jeszcze inna, że czasami nikt tego nie wie. Żyjemy bowiem w czasach szukania sposobu na to, by coś sprzedać, nieraz przez zmianę nazwy lub wprowadzanie nowych nazw.
Inne też informacje znaczeniowe znajdą się w encyklopedii. Przeczytamy tam np.
- dogłębnie o acetylenach,
- życiorys Michela Jacksona,
- o życiu i rozwoju antylopy gnu,
- o historii i geografii Kłodzka.
W słowniku praktycznym można zawrzeć w definicji tylko informacje językowe wybrane, te faktycznie istotne. A zwłaszcza warto podawać proste definicje trudnych pojęć naukowych (taką wiedzę wstępną). Prosty przykład, hasło pektyny w Wikipedii zaczyna się tak:
mieszanina węglowodanów występująca w ścianach komórkowych wielu roślin. Pektyny są generalnie polisacharydami i oligosacharydami o zmiennym składzie. Są to przede wszystkim poliuronidy składające się z połączonych ze sobą wiązaniami α-1,4-glikozydowymi jednostek kwasu D-galakturonowego, w znacznej części zestryfikowanych grupami metylowymi. Pektyny dla ludzi, pod względem odżywczym, są ciałami balastowymi. (dostęp: 06.11.2017)
O wow, i jak? W Dobrym słowniku definicja wygląda tak:
pektyny to wielocząsteczkowe związki organiczne, składniki roślinnych ścian komórkowych; występują w dojrzałych owocach, ze względu na swoją zdolność tworzenia galaretki używane np. do robienia dżemów
Czy to jakaś idealna definicja? Na pewno nie, wpisana została w 2012 roku i pewnie kiedyś ktoś ją jeszcze dopieści. Ale widać, o co chodzi.
Inspiracją był dla nas „Inny słownik języka polskiego” pod red. M. Bańki (ISJP, 2000). Istnieją jednak dwie podstawowe różnice. Nie ogranicza nas objętość papieru, więc definicje popularnonaukowe w Dobrym słowniku mogą być o wiele dłuższe (por. choćby AIDS). I nie chcemy być aż tak infantylni, w zasadzie to w ogóle nie chcemy być infantylni, por. definicję pająka w ISJP: „to małe stworzenie o ośmiu nogach podobne do owada. Niektóre pająki robią sieci i łowią w nie owady, którymi się żywią” z tą w Dobrym słowniku. Trzeba przyznać, że ta pierwsza jest milusia, ale taka jakby dla przedszkolaka?…
MINIDEFINICJE
Nie trzeba zatem i nie ma powodu definiować w Dobrym słowniku haseł oczywistych. Istotne jest natomiast, żeby tym wyrazom, które są wieloznaczne, przypisać tzw. „minidefinicję”, czyli jakieś krótkie określenie, które będzie podpowiadało, o które znaczenie w danym przypadku chodzi. Prosty przykład, notabene, chodzić.
Takie minidefinicje mogą też wystąpić w haśle, które ma podane pełne definicje (zob. np. zaprzysiąc).
I oczywiście nie mogły one ominąć konia. Bo jaki jest koń, każdy widzi, ale pytanie jeszcze, którego konia widzi….