Najgorzej, gdy słownik zabiera nam wolność albo gdy się jej sami wyrzekamy. Ponieważ brzmi to jak jakiś wolnościowo-polityczny komentarz, może zacznę od historii z Limanowej, której Gienek stał się bohaterem.
W ubiegłym tygodniu byliśmy z doktorem Maciejem Malinowskim w Limanowej, gdzie już po raz drugi dom kultury i biblioteka publiczna organizowały Limanowskie Dyktando. Mistrz Ortografii AD 1990 ułożył najeżony trudnościami tekst (trzyipółkondygnacyjny, nie gapżeż się, drukarz metrampaż) pod tytułem O hobbiście Genku, który oddawał się po kryjomu deltiologii. Zauważcie, że w tytule tym jest Genek. Tak jak w dotychczas wydawanych słownikach. Dyktujący autor wymawiał oczywiście imię bohatera swej opowieści miękko, czyli [gienek, o gienku]. I to również był haczyk dla uczestników wydarzenia. Ale czy musiał być?
PROFESOR MIODEK: TRZEBA
W napisanej 30 lat temu książce Odpowiednie dać rzeczy słowo Jan Miodek pisał, że twarda artykulacja [ge] „stoi (…) w jaskrawej sprzeczności z naszymi zwyczajami fonetycznymi, ugruntowanymi tradycją stuleci”. Prawda, pojawiły się w dziejach polszczyzny wyrazy zapożyczone gehenna, gejsza, genotyp, gen, geniusz, ale „są to wszystko wyrazy niesłowiańskie i w dodatku niezbyt często używane”. Czyli miękka wymowa jest słuszna. Dobrze.
Tyle że zaraz potem czytamy: „Mamy Eugeniusza i Eugenię (…), ale urobione od nich formy zdrobniałe — częściej na co dzień używane — brzmią przecież Gienek, Gienio, Gienia, choć trzeba je wszystkie zapisać przez Ge- (…)”.
Ale dlaczego?
Zapytam jak niewinne dziecię: dlaczego trzeba? Przewidywana odpowiedź: bo tak jest w słowniku, bo zapis Genek pozwala nam utrzymać graficzną łączność z Eugeniuszem. Nie imputuję nikomu konkretnemu takiego toku myślenia, lecz debatuję sam ze sobą. Po co świadomie pisać tak, jak się nie mówi? Zaraz ktoś powie (czekam!), że on zawsze mówił Genek (odkąd nauczył się czytać i wpadł na pomysł, że najpiękniej jest mówić tak, jak jest napisane). Albo że w jego okolicy (3 km na wschód od Makowa Mazowieckego lub na jednym osiedlu w Zabrzu) mówi się właśnie Genek, hm, albo Ojgyn.
Analogii szukałbym wśród zdrobnień od innych imion. Pomyślmy o Isi.
SKĄD SIĘ WZIĘŁA ISIA?
Oczywiście z lat dziecinnych tenisistki Agnieszki Radwańskiej. Mechanizm zdrobnienia jest następujący
Agnieszka → Agniesia → Agnisia → Isia
Jako miłośnik regionalizmów mam również teorię bardziej małopolską:
Agnieszka → Agniésia → Agnisia → Isia
Teraz, uwaga, jedno groźne zdanie: Zapis przez [é] sugeruje: 1) podwyższenie artykulacji głoski [e] pomiędzy dwiema spółgłoskami miękkimi i/lub 2) wymowę regionalną, tj. z zachowaniem tradycyjnego kontynuantu tzw. e pochylonego, które może brzmieć jak [ė], [y] lub [i].
Rozważaliśmy niedawno w Dobrym słowniku, czy może powinno się pisać w związku z historycznym czy dialektalnym pochodzeniem powiedzonka po ptakach/ptokach na przykład po ptákach. Odradzaliśmy, ale spójrzcie na gramatykę z XIX wieku:
Gdyby ktoś chciał być bliższy klasycznemu zapisowi imienia oryginalnego, niezdrobnionego, to powinien wymyślić:
Agniészka → Agniésia → Ésia
I konia z rzędem temu, kto by ujrzawszy taki zaszyfrowany zapis (zachowujący związek z początkową formą) wymyślił, że trzeba (by) to wymawiać [isia] (czyli tak jak się wymawia).
I CO TERAZ Z GIENKIEM?
Tak, to prawda. Wymowa imion Eugeniusz, Eugenia i Genowefa ustabilizowała się w polszczyźnie ogólnej i dominuje twarde [ge]. Nikt tego nie kwestionuje. Ujednolicenie takie jest korzystne, bo i systemy informatyczne nie będą głupieć, ani urzędnicy podczas zapisywania imion nadanych dzieciom przez rodziców nie będą mnożyć wariantów imienia niezdrobnionego. Ale co komu, a zwłaszcza słownikowi ortograficznemu, do regulowania pisowni zdrobnień — z zasady domowych, przyjacielskich, nieoficjalnych?! Jeśli ktoś używa zdrobnienia Wisia od Wiktoria, a kto inny od Jadwiga, to precz z takimi, którzy by żądali zakazania takich praktyk! Nie ma swobody dla wrogów wolności.
Nie pomaga nam Wielki słownik poprawnej polszczyzny pod red. Andrzeja Markowskiego, ponieważ akceptuje i opisuje dwojaką wymowę zdrobnienia — uwaga na pisownię — Geniek. Jest „i”, ale w innym miejscu. Jak żyję, nie widziałem i nie słyszałem takiej formy, ale nie będę szukał i chętnie pożyję jeszcze z pół wieku, żeby się na nią natknąć przypadkowo:
Geniek [wym. Geniek a. Gieniek]
W dalszym ciągu hasła Eugeniusz (to niezwykle jasne, że w wielu papierowych słownikach Genka szukamy pod E) pojawia się „nasz” Genek, ale wymowy przy nim nie opisano:
Genek m III, DB. Genka, W. Genku a. Genek (…)
Gdyby nie przytaczane wyżej wyjaśnienie profesora Miodka o wymowie [gienek], [gienio], to jeszcze mogłoby dojść do tego, że w ogóle byśmy się wzbraniali i Macieja Malinowskiego wymawiającego imię bohatera swej opowieści miękko, czyli [gienek, o gienku], posądzali o antysłownikową brawurę.
Konkluzja. A piszmy Gienek, Gienio i Gienia jako zdrobnienia, bo język się zmienia. Nie mówimy i nie piszemy dziś ani jenerał, ani gieografja. Ale skoro mówimy Gienek, to i piszmy tak. Komu lub czemu miałoby to zaszkodzić? Słownik ma notować współczesny stan języka (kulturalnego), a nie nakazywać nam języki sobie łamać. Przynajmniej tak sądzę o Dobrym słowniku.