— Będziesz „karnawałował”, choć weszliśmy w Wielki Post? — dostałem pytanie.
— Ale z lekka, niewinnie i po góralsku — odpowiedziałem.
W mojej głowie wciąż huczały wspomnienia 43. Karnawału Góralskiego w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie miałem przyjemność być na początku lutego. To ostatni moment, by pokazać, co się kryje pod tą nazwą.
Być może mignęły Wam w telewizji relacje z korowodu przez Bukowinę albo z Parady Gazdowskiej, a o uszy obiło się słowo kumoterki. Ale to nie wszystko, to właściwie dodatki. Głównym miejscem zdarzeń jest Bukowiańskie Centrum Kultury „Dom Ludowy”, którym fantastycznie kieruje znany z wielu przedsięwzięć Bartłomiej Koszarek. Karnawał jest Góralski, bo górale nadają mu koloryt, ale też goszczą przedstawicieli innych regionów i krajów. Stąd mnóstwo barw i radości. Bukowina zaś zrzeszona jest w światowej federacji miast karnawałowych — siłą tradycji i energią działań równa jest Wenecji i Rio.
W dominujących narracjach tradycyjna kultura ludowa pojawia się jako coś, co zanikło, co niektórzy odkrywają na nowo, może jako coś prymitywnego i tandetnego, ale najrzadziej jako formacja wciąż żywa.
DZIAŁO SIĘ
Na przeglądzie grup kolędniczych przenosimy się do wiejskiego domu, do którego przychodzą kolędnicy. W zależności od regionu Polski, a właściwie od subregionu każdej z reprezentowanych krain historyczno-etnicznych, przedstawiane są różne sceny. Pojawiają się tradycyjne postaci: dziad, Cygan z Cyganką, Żyd, gospodarz, druciarz, grabarz, kupują turonia, różnie zresztą nazywanego. Ten w pewnym momencie pada, ale wykurowany wstaje i wesoło skacze, dając radość, nadzieję i wprowadzając chaos. Kolędnicy przedstawiają wesołe sceny, wywracają na opak porządek świata i sprzęty w izbie – czas jest karnawałowy. Główną jednak przyczyną ich zjawienia się jest Boże Narodzenie i Nowy Rok.
Te elementy religijne i „świeckie”, czyli światowe, przenikają się w różnych formach. Ba, przenikają się elementy religijne i magiczne, chrześcijańskie i przedchrześcijańskie. Popatrzcie choćby na postacie drabów z Ptaszkowej. Ich pohukiwania i niezrozumiałe poniekąd zachowanie jest kwintesencją tradycji żywej. Gdy jest żywa, nie jest przedmiotem dyskusji. Nie ma dysonansu między kilkusetletnimi kolędami i może ponadtysiącletnim strojem i zachowaniem drabów.
WRACAM DO BUKOWINY
Wieczorem grupy kolędnicze ustępują miejsca tancerzom, głównie podhalańskim. Można by rzec, że to ekstraklasa. Nie telewizyjny talent show, ale jednorazowe spotkanie. Jury składa się z mistrzów i znawców, a werdykty różnych jury również mają znaczenie.
Taniec jest językiem. Proszę tylko spojrzeć, co poprzedza właściwy moment rozpoczęcia tańca z wybraną partnerką.
A na koniec, dla wytrwałych i ciekawych świata — tak, bo są i tacy, co wciąż wyliczają góralską muzykę wśród rzeczy, których nie znoszą — taniec nazywany oficjalnie zbójnickim, a mniej oficjalnie zbójem. Zespół „Zbójnicko Familia” z gminy Czarny Dunajec.
Czas płynie: karnawał, zapusty, mięsopust, comber, tłusty czwartek, pączki i kreple, faworki i chrust vel chruściki — dlaczego to się wszystko tak nazywa? Jest nad czym medytować. Pytajcie Dobrego słownika, postaramy się odpowiedzieć interesująco.