W „Żywocie” Chrystusa Pana, napisanym przez ks. arcybiskupa Popiela, zamiast: „Judasz sakwy nosił”, wydrukowano: „Judasz sok wynosił”.
Myślimy, że chochliki drukarskie zaczęły mieszać dopiero po wynalezieniu druku. Z pewnością w wieku XIX i XX, gdy publikowano mnóstwo i coraz szybciej, rozmnożyły się one w licznych drukarniach prasowych i wydawniczych, więc dokazywały do woli.
Polski chochlik drukarski (jako wyrażenie) pojawił się w końcówce wieku XIX lub na początku XX. Z pewnością była to świadoma i zamierzona kalka niemieckiego Druckfehlerteufel (dosłownie: diabeł [powodujący] błędy druku), co do budowy i koncepcji bliskiego angielskiemu printer’s devil (dosłownie: diabeł drukarza). Oba germańskie wyrazy — teufel i devil — nazywają diabła, byt duchowy o wiele groźniejszy od psocącego chochlika.
Zanim wynaleziono druk jego działania dotykały kopistów w średniowiecznych skryptoriach. Historię działania tego złośliwca cofnięto jeszcze bardziej. Opowiadano w klasztorach, zapewne podczas wyostrzających dowcip nieczęstych rozmów, że istnieje tajemniczy Titivil. Na początku XIV wieku Piotr z La Palude, dominikanin, późniejszy tytularny patriarcha Jerozolimy, zrymował:
Fragmina psalmorum Titiuillus colligit horum
Quaque die mille vicibus sarcinat ille
(Titivillus gromadzi fragmenty, urywki psalmów, codziennie napełnia swoją torbę tysiąc razy)
W innej opowieści straszono, że ów diabeł zbiera źle wypowiedziane, więc niemal świętokradcze wyrazy z liturgii mszalnej i z psalmów, które duchowni winni odmawiać pobożnie i pieczołowicie, a nie mamrocząc i przysypiając podczas jutrzni i nokturnów.
Powstać on mógł w środowisku ludzi wykształconych i intelektualnie wyrafinowanych. Być może znali oni z komedii Plauta (250–184 p.n.e.) „Casina” (Panna młoda) słówko tītivillitĭum, które oznaczało zwykłą drobnostkę lub banalną plotkę, błahostkę. Skojarzone z angielskim evil stworzyło diabła, diabełka zajmującego się drobiażdżkami, ale jednak groźnego. Taki sobie czarny humor, czyli dowcip duchownych.
Ks. Ignacy Charszewski, niespełniony literat, regionalista mazowiecki i wybitny antysemita (zamęczony w Sachsenhausen), tak nie bez polotu opisywał w „Poradniku Językowym” z roku 1906 wybryki i rodowód co ciekawszych omyłek w druku:
(…) koło ręki składacza, manewrującej wśród przegródek kaszty z czcionkami, zda się uwijać swawolny chochlik, który niejednokrotnie spłata tak wybornego figla, iż rozdrażnienie autora wnet ustąpi miejsca wybuchowi wesołości, a i czytelnicy się ubawią. Znowu jednak wśród wesołych, zdarzają się i figle nader złośliwe.
Znany jest figiel, który zdarzył się w szóstym dziesiątku lat w. z. [= wieku zeszłego — DS] „Gazecie Warszawskiej”. Podczas zjazdu Mikołaja I z królem pruskim w Kaliszu, pismo to doniosło w dziale telegramów: „Przyjechała krowa pruska”.— W t. zw. „Jubileuszce” ks. Kłopotowskiego wydrukowano: „Pielgrzymi udali się do Rzymu, aby sobaczyć Papieża”. Wskutek tego fatalnego błędu wycofano z obiegu cały nakład.
— Piszącemu to zdarzyło się, że mu w jednym z artykułów wydrukowano: „Ponieważ… poezya dziś upadla”, — zam.: upadła. A świeżo w „Dwóch kazaniach politycznych”, na str. 76, w cytacie z Genezy: „a ktoby zabił Kaina, siedmiorako baran będzie”, — zamiast: karan. No, pewno, że i baran, kto myśli, że drogą morderstw dojdzie do celu!
— A oto klasyczny przykład „rozumowania” składacza: zam. „Sokrates wypił cykutę”, złożył on kiedyś komuś: „Sekretarz zjadł cykatę…” (…)
Stąd wniosek, że naszym zecerom i korektorom potrzebna jest prócz większej staranności jeszcze i oświata choć trochę większa.
I tak wciąż. Bywały i przypadki odmienne, kiedy świadomie wprowadzony błąd zrzucano na niewinnego w tym wypadku chochlika:
Gdy propaganda hitlerowska w czasie wojny rzuciła hasło wypisywane i rozlepiane na wszystkich murach i słupach: Deutschland siegt an allen Fronten, chochlik drukarski pracujący w partyzantce na etacie przewrotnego korektora w tzw. małym sabotażu, krótkim, ostrym pchnięciem zadał tym słowom śmiertelny cios — wydłużając literę s w l: Deutschland liegt an allen Fronten (Wiktor Frantz, Książek powijanie, Warszawa 1978, s. 239)
W latach stalinowskich w „Przekroju” bano się wizyty UB z powodu awansowania wicepremiera Minca na premiera, bo wice gdzieś zginęło podczas przenoszenia wyrazu z jednej linijki do drugiej.
W tych samych mrocznych latach Zbigniew Herbert piszący o malarstwie Nikifora w „Tygodniku Powszechnym” prostował:
„ze zdumieniem przeczytałem (…): »wypuścił ich w jasne niebo jak trzy dorodne partie«. Obraz, rzekłbym, nieco anarchiczny. Ale nawet w mękach nie przyznam się do niego. Bo napisałem KARPIE, a nie partie. Łączę należne wyrazy szacunku, stroskany Zbigniew Herbert, bezpartyjny”. (Utwory rozproszone, Kraków 2010, s. 382)
Dziś zniknęły kaszty z czcionkami, a zecerzy są specjalistami w zakresie DTP, ale chochliki najwyraźniej się zdigitalizowały i psocą, co sił. I tak dalej, item podobnie.
PS A właśnie, o tem było w Autokorekta. Dziwne przypadki poprawek.