Zapraszamy.
Łukasz Szałkiewicz (Dobrysłownik.pl): — Panie profesorze, wywiad z Panem będzie miał w tytule „największy znawca polszczyzny”. Czy to tylko opinia, czy coś za tym jeszcze stoi?
Prof. Jarema Pitoliński (doktor rehabilitowany, profesor Uniwersytetu w Heidelbergu, arcyksiążę, mieszka na stałe w Heidelbergu, wiele faktów z jego życia do dziś pozostaje tajemnicą): — Niech Pan zerknie na to zdjęcie tam na biurku. To w złotej ramce. Widzi Pan tam pamiątkowe zdjęcie ze zjazdu polskich językoznawców z 1989 roku w Ciechocinku.
ŁS: — Pan stoi na górze po lewej, prawda? Faktycznie, jest Pan z nich największy.
JP: — No właśnie.
ŁS: — Jednak w Polsce jest Pan praktycznie nieznany…
JP: — Od 1965 roku pracuję na Uniwersytecie w Heidelbergu, najstarszej niemieckiej uczelni, a mieszkam na stałe w Niemczech od 1962. Na tutejszym uniwersytecie Adam Asnyk w 1866 roku uzyskał doktorat z filozofii. A ja z Asnyka pisałem pracę magisterską. Pamiętam, jak dziś:
Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, moja droga Urszulo, tym granatem swoim.
A w Polsce wciąż tylko ten Diomek i Rybalczyk. Sięgnijcie ludzie po prawdziwych znawców polszczyzny…
ŁS: — Jest Pan najdoskonalszym (choć doskonale się z tym kryjącym) znawcą polszczyzny i redaktorem wielu znakomitych (niestety nigdy nie wydanych) słowników języka polskiego.
JP: — Szanowny Panie, wszystkie moje słowniki zostały wydane. Najbardziej dumny jestem z „Przenajdoskonalszego słownika poprawnej polszczyzny” pod red. Porfiry Pitolińskiej, wydawnictwo Pitol SA, Bukareszt 2005, wydanie pierwsze, bezbłędne.
ŁS: — Skoro było to wydanie bezbłędne, to skończył Pan na pierwszym?
JP: — Ależ skąd, polszczyzna się zbyt szybko zmienia. Proszę zobaczyć choćby na słowa idźże, ależ, skądże i jak zaczęliśmy wykorzystywać to końcowe empatyczne -ż…
ŁS: — …emfatyczne…
JP: — …tak, mówię, że pompatyczne -ż w innych wyrazach. Dziś już nie banda, tylko bandaż (ale bandaż!); nie grabie, tylko grabież (gdy ktoś ukradnie grabie, krzyczymy: ale grabież!), nie kola, tylko kolaż (popijamy i wołamy: cóż za wspaniała kolaż). Niezwykła kura z wolnego wybiegu to kuraż itd. Trzeba było uwzględnić nowe słowa w słowniku.
ŁS: — Powiedział Pan, że słownik wydano pod redakcją Porfiry Pitolińskiej. To Pana żona?
JP: — Tak, to była moja żona. Aaa, widzi Pan, gdyby miała na imię Maria, to byłby mariaż!
ŁS: — Pańska żona też była polonistką?
JP: — Tak, była polonistką, czyli zawodniczką klubu sportowego Polonia Niepomyślał Podpaski. Potem była czołową enerdowską sportsmenką uprawiającą korespondencyjne szachy podwodne.
ŁS: — Dawno ją Pan pochował?
JP: — Zaraz, co ja słyszę, czemuż to miałem pochować? (Czemuż, zauważył Pan znów -ż?).
ŁS: — Hm, pewnie, że to koszt spory, ale jeżeli już ona zmarła, to może lepiej by było…
JP: — Ale kto w ogóle powiedział Panu, że ona zmarła?
ŁS: — Dobrze, może wróćmy do słowników. Wchodził Pan może na strony Dobrego słownika?
JP: — Tak, ale to straszny badziew. Właściwie to myślę, że karać Was należy, bo gust i estetykę niszczycie u młodzieży! No… może nie kara śmierci, ale chociaż dożywocie.
I decyzję sądu należałoby wieszać na każdym płocie.
Prawdziwy słownik powinien mieć 49 tomów, być drukowany i zalegać na półkach. Mój „Przenajdoskonalszy słownik poprawnej polszczyzny” ma jeden tom, ale tylko dlatego, że w 1995 roku była sroga zima i trzeba było czymś palić w kominku.
ŁS: — No to nie zalega…
JP: — Jak to nie zalega? Widzi Pan tamtą półkę? Tam zalega mój słownik. I to tak zalega, że nie można się dostać do szafki za nią, ha!
ŁS: — Czy zakończy Pan tą wypowiedzą, która jest codziennie, niezmiennie od 7 lat, podawana przez PAP?
JP: — Zakończę tę wypowiedzią, proszę się poprawnie wysławiać! A poza tym — owszem! Bardzo proszę o nieprzywłaszczanie mi tytułu arcyksięcia. To było raz zabawne, ale teraz to już jest żenada!
ŁS: — Dziękuję za rozmowę.