Święty Mikołaj robi ho, ho, ho, bo kto bogatemu zabroni. No tak, ale gdzie w tym jakaś analiza językowa, panie bloger. Prześwietlmyż tego Mikołaja.
Trzeba by chyba zacząć od tego, czy nasz Mikołaj robi ho, ho, ho, czy już może hoł, hoł, hoł. Niezwykła to jest doprawdy ta historia z literką ł. Kiedyś odpowiadała jej głoska, której wymowa była oznaką kultury wyższej, a aktorzy ćwiczyli ją zapamiętale na studiach. Dziś już tego zębowego [ł] nie usłyszysz wokół siebie, więc choć tu na blogu:
Żeby jednak było ciekawiej, to nie tylko została nam literka ł bez odpowiadającej jej dawnej głoski, ale też mamy głoskę [ṷ] bez odpowiadającej jej jednoznacznie litery. Cóż to za głoska? To tzw. u niezgłoskotwórcze, a wymawiasz je i w słowie auto (choć piszesz tam u), i słowie Mikołaj (choć piszesz tam ł).
I teraz, uwaga, wygląda na to, że się nam powoli — bardzo powoli, jak to z procesami językowymi bywa (co na to Gienek i Gienia?) — literka ł stabilizuje w funkcji tego [ṷ]. Nie wiem, czy będziemy kiedyś pisać ałto czy łikend, ale psom zdarza się już szczekać hał, hał, hał (a nie tylko hau, hau, hau), a jak kogoś coś boli, to pojawia się ała (prócz aua).
Jeśli ktoś więcej chce o tych sprawach poczytać, to zapraszam do Łukasza w aucie, a my wracajmy do Mikołaja. Świętego.
Jak się coś wymawia — zwłaszcza wykrzykniki — to też ma znaczenie. Dlatego przecież zapożyczyliśmy wow, choć nam językoznawcy od poprawności tłukli do głowy, że tyle mamy polskich odpowiedników. No mamy, ale fonetycznie to nie to samo. Trudno, żeby Mikołaj wołał ha, ha, ha, nawet tak intonując, żeby nie brzmiało to jak śmiech. Po prostu [a] jest zbyt płaską głoską, nie to, co takie zaokrąglone odpowiednio, rubaszne, świąteczne [o].
Mógłby Mikołaj wołać hu, hu, hu, lecz brzmiały jak sowa. Musiałby przejść na chu, chu, chu, ale ktoś by zaraz dopisał jedną literką za dużo i byłby ambaras. O hi, hi, hi czy he, he, he to już w ogóle nie ma co wspominać, tak to mógłby tylko złośliwie odgłosowywać Dziadek Mróz.
Mamy więc mikołajowe ho, ho, ho, z tym przeciekawym ho — może nawet ciekawym, że ho, ho. Różne sytuacje życiowe obsługującym, zwykle chodzącym w parze lub trójkami. Ho, ho! tu jestem — możemy się nawoływać w zimowym lesie. A po spacerze możemy uchodzić za świąteczników, którzy to ho, ho, jeszcze niejedno sobie podjedzą. Ho, ho, ho, widzę, że nie marnowało się jedzenie w czasie świąt — skomentują nas potem współpracownicy.
A za Mikołajem poniesie się za rzeką po głębinach boru długo, raźnie i wesoło, jak u Orzeszkowej Nad Niemnem: Ho! ho! ho! ho! ho! Święty Mikołaj też ma swój numer popisowy.
Tak między nami, to z Mikołajem jest zresztą trochę problemów osobowościowo-językowych. Te pierwsze wynikają z tego, że 24 grudnia przepostaciawia się u niektórych w Gwiazdora, a u innych w Dzieciątko itd. Kto do kogo przychodzi — o tym co roku toczą się bujne dyskusje w mediach społecznościowych. Myśmy ten temat poruszali kiedyś w świątecznej rozmowie z panią Nishką.
Ortograficznie zaś Mikołaj ma problem… A nie, to nie on ma problem, tylko my! To znaczy nie my, tylko Wy, bo myśmy już kwestie pisowni ś/Świętych m/Mikołajów omówili w Dobrym słowniku.