Dostajemy czasem pytanie o to, dlaczego miejscownik jest w naszych tabelkach odmiany rzeczowników przed narzędnikiem. Pytanie bardzo dobre, bo dotyka w ogóle kwestii kolejności przypadków. Niemniej czasem rozumowanie pytającego może pójść w taką stronę, że nam się wołacz w kieszeni otwiera.
Wysyłamy co jakiś czas abonentom „Dobrego słownika” ankietę dotyczącą korzystania ze słownika, zawierającą też prośbę o uwagi i spostrzeżenia. Fragmenty jednej odpowiedzi cytuję poniżej. Ale uwaga! Dostaliśmy zgodę na cytowanie i na taką formę polemiki. I druga uwaga! Polemizujemy absolutnie nie z tym, co ktoś o „Dobrym słowniku” sądzi czy jakie ma spostrzeżenia i uwagi, tylko z pewnym sposobem myślenia. A przy okazji przemycimy trochu edukacyji — jak to my.
(1) Otóż (…) przy pewnych wyrazach, zwłaszcza pochodzeniach obcego, są przykłady ich użycia, ale tak długie i pokrętne, że mój wnuk nie może tego zrozumieć i zawraca mi głowę, i ja muszę szukać materiałów pomocniczych, by mu to dokładnie wyjaśnić. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie jestem przeciwny tym przykładom, tym bardziej, że są wzięte z życia, ale proszę się nieco zniżyć do poziomu czternastolatka, by i on nie miał problemu z samodzielnym zrozumieniem tego wyrazu.
Zasadniczo racja. Koszt tego, że przykłady są pełnozdaniowymi, a nieraz i wielozdaniowymi, realnymi cytatami, w zamiarze interesującymi (więcej o nich we wpisie tutaj), jest taki, że trudniej przyswoić to, co z takiego przykładu użycia może wynikać. Z drugiej strony jednak opisywane w haśle wyrażenie jest zawsze w takim cytacie wytłuszczone, więc nikt nie jest zmuszony do czytania pełnego przykładu…
Ważniejsza jednak w tej pierwszej części cytowanej opinii jest prośba, by się nieco zniżyć do poziomu czternastolatka. Groźny postulat, choć prowokuje ciekawe pytania: Czy można tworzyć praktyczny słownik bez jednoczesnego obniżania poziomu? Czy pewne obniżanie poziomu nie jest konieczne, by słownik był praktyczny i służył wielu?
Naszym zdaniem nie jest konieczne, gdyż Dobry słownik ma służyć przede wszystkim osobom zawodowo związanym ze słowem. A wielu — tylko (aż) przy okazji. Nie udajemy, że „jest on adresowany do szerokiego kręgu odbiorców” (klasyczny cytat ze wstępów słownikowych).
Idźmy dalej:
(2) Podobnie jest, np. z kolejnością przypadków deklinacyjnych. Nie jestem znawcą przedmiotu, ale wydaje mi się, ze jest coś nie w porządku, jeżeli kolejność tych przypadków zależy od ich arbitralności. Rozumiem, że kolejność jest arbitralna (tak mi wyjaśniono w DS) i zależy to od gramatyka.
CZY KOLEJNOŚĆ PRZYPADKÓW MA ZNACZENIE?
W praktyce kolejność wymieniania przypadków nie ma żadnego znaczenia. Jest to raczej wyraz pewnej tradycji lingwistycznej.
Najczęściej spotyka się kolejność pokazaną z lewej strony, w „Dobrym słowniku” jest tak jak po prawej:
- mianownik || mianownik
- dopełniacz || dopełniacz
- celownik || celownik
- biernik || biernik
- narzędnik || miejscownik
- miejscownik || narzędnik
- wołacz || wołacz
Ogólny schemat deklinacji języków europejskich zwykle nawiązuje do gramatyk łacińskich, ale nawet jeśli jakiś przypadek zajmuje to samo miejsce w deklinacji łacińskiej i np. polskiej oraz tak samo się nazywa, to nie przesądza to jeszcze, że pełni on takie same funkcje. Co więcej, gdyby uważniej się przyjrzeć poszczególnym przypadkom, można by uznać, że zwykle przyjmowana kolejność jest nielogiczna.
Trzecie miejsce bowiem zajmuje celownik, który statystycznie jest przypadkiem najrzadszym (prócz wołacza). A narzędnik, będący pierwszym przypadkiem (prócz mianownika) wprowadzanym w nauce języka polskiego (jako konieczny w prostych zdaniach typu Jestem Polakiem, Jestem studentką), umieszcza się pod koniec tabel deklinacyjnych. Kolejności narzędnika i miejscownika nie uznajemy, jak widać, za ustabilizowaną — w Dobrym słowniku miejscownik jest trzeci od końca, a np. w „Słowniku gramatycznym języka polskiego” prof. Zygmunta Saloniego i współpracowników jest przedostatni. Tę pozycję da się ewentualnie uzasadniać tym, że to jedyny przypadek w języku polskim, który zawsze występuje po przyimku, co można interpretować jako wyraz jego najmniejszej samodzielności. Ale koniec końców kolejność jest arbitralna i zależy od decyzji gramatyka.
Oto mały dowód na powyższe. Witold Mańczak w artykule w „Języku Polskim” z 1967 roku przedstawił następujące zestawienie:
1. H. Grappin, Grammaire de la langue polonaise, 3. wyd., Paryż 1963
2. Z. Klemensiewicz, T. Lehr-Splawiński, S. Urbańczyk, Gramatyka historyczna języka polskiego, 3. wyd., Warszawa 1965
3. J. Łoś, Krótka gramatyka historyczna języka polskiego, Lwów 1927
4. A. Schenker, Polish Declension, Londyn 1964
5. S. Szober, Gramatyka języka polskiego, 6. wyd., Warszawa 1963
Kolejne wiersze pokazują kolejność przypadków, a kolumny różne dzieła. Na przykład biernik jest drugim przypadkiem u Grappina i Schenkera, trzecim u Łosia, a czwartym u Klemensiewicza i Szobera.
W języki obce jak zwykle nie wchodzimy, więc może tylko jeden obrazek
Narzędnik („instrumentral”) powędrował tu wyjątkowo wysoko. A gdyby ktoś się zastanawiał, co to za płotki w tej tabelce — to sanskryt.
NAZWY PRZYPADKÓW CZY NUMERKI?
Mamy świadomość, że wiele osób w Polsce nie pamięta nazw przypadków. Albo nazwy pamięta, ale nie pamięta ich znaczenia. Gdy zapytasz swojego ojca, jak jest dżdżownica w bierniku, to wzruszy ramionami, powie: dzwonnica w Brunszwiku? to nie masz Wikipedii, córko?
Ale czy remedium miałyby być numerki?
(3) Jeżeli jednak w szkole uczniowie przy rozbiorze gramatycznym zdań operują numerami, np. przypadek I, II, IV itd. I w ogóle nie posługują się ich nazwami, to coś jest … no właśnie, co?
To jest okropny przykład myślenia pamięciowego, szablonu wykutego, który należy recytować, bez rozumienia sensu.
Przesympatyczny Dave, Amerykanin, którego rodzice są Polakami, prowadzący kanał na YouTubie „Dave z Ameryki”, podsumowuje1:
Ogólnie, jak mówimy o podstawówce, liceum, nawet na studiach, to mi się wydaje, że w Polsce bardziej jest ważniejsze, żeby coś zapamiętać, a w Stanach jest mniej ważne, żeby coś zapamiętać, tylko żeby to zrozumieć.
I żeby było jasne, tu nie chodzi o żadne jojczenie. Dave podaje też na początku nagrania wiele przewag edukacyjnych Polski nad USA (też w twardych danych statystycznych). Niemniej:
Wydaje mi się, że w Polsce jest bardziej tak, że musisz kuć i musisz zapamiętywać rzeczy. I, nie wiem, myślę, że czasami jest to dobre, ale czasami Polacy mają problemy z tym, żeby na przykład rozwiązać jakiś problem. Bo jak nie wiedzą, to trochę panikują. W Stanach nas bardziej uczą, żeby rozwiązać jakiś problem. Nie mówię, że jesteśmy najlepsi w tym, ale ok, często jest tak: tutaj jest problem, teraz musisz sam wymyślić, jak można go rozwiązać. I to nie jest tak, że jest tylko jedna odpowiedź. Nie, są różne. I musisz przedstawić swoją opinię i wytłumaczyć, czemu twoja opinia mogła to załatwić. A w Polsce jest raczej tak, że musisz zapamiętywać wiele różnych rzeczy.
I teraz weźmy w kontraście kolejny fragment opinii z ankiety:
(4) Wiem, że język, tak jak wszystko inne, jest pojęciem względnym, ale w pewnych sprawach istnieją kanony postępowania, przynajmniej na czas bieżący (…) W przeciwnym razie może dojść do chaosu i taki czternastolatek zarzuca dziadkowi ignorancję, przedstawiając dowody szkolne w postaci notatek i podręcznika z gramatyki. Kiedy mu powiedziałem, że kolejność przypadków, zgodnie z wyjaśnieniem DS, jest arbitralna, po prostu wyśmiał mnie, powołując się na opinię w tej sprawie swojej nauczycielki. I co, jak się miałem zachować? Na moje oświadczenie, że mam takie dane z Internetu, z DS, wnuk ostrzegł mnie, abym korzystając z tego źródła (Internetu) nie wszystko brał poważnie, bo wiele jest tam nieścisłości.
Powiedzmy sobie szczerze, dla ucznia nauczycielka i tak jest wyrocznią, bo to ona stawia stopnie, a stopnie są święte i najważniejsze. Nie ma więc w ogóle znaczenia, kto to by twierdził, że kolejność przypadków nie jest święta, gdyż nauczycielka ma szablon, z którego musi pytać i oceniać. Bo jak miałaby inaczej oceniać?
Ale… mimo wszystko można zawsze spróbować powiedzieć uczniowi: byłem na uczelni i rozmawiałem z doktorem nauk humanistycznych, specjalistą od języka polskiego — no nie byłeś, ale czym to się różni od korzystania z „Dobrego słownika”? To nie jest słownik tworzony anonimowo. Nie jest to słownik, gdzie udaje się, że napisał go redaktor ten czy ów (por. wpis 7 faktów o słownikach). Jest to realne muszkieterskie dzieło, a facjaty muszkieterów widnieją już na stronie głównej.
Nie chodźmy więc na łatwiznę.
Na koniec, żeby to powiedzieć jasno i wprost: od nikogo nie wymagamy, by używał takiej kolejności przypadków, jak my w Dobrym słowniku. Pokazujemy tylko, że pewna dowolność nie jest tu niczym zdrożnym ani niezwykłym. „Pewna”, bo oczywiście rozsądnie jest np. nie stawiać niczego innego na pierwszym miejscu niż mianownik. No i rzecz jasna chodzi o to, że lubimy się wyróżniać. Wiadomo.
1 USA vs. Polska: Edukacja, Dave z Ameryki, 28.02 2019, https://www.youtube.com/watch?v=iyKutDoRzT8