smaczki językowe

Daj, ać ja pobruszę, a ty… Pierwsze polskie zdanie

Pierwsze polskie zdanie kryje w sobie trochę tajemniczych historii. Nic chyba w tym dziwnego, skoro oryginalnie zostało zapisane Day ut ia pobrusa, a ti poziwai… A zatem i ortograficznie rzecz nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać.

Żyjemy w czasach skrótu, quizu, a podobno i upadku polszczyzny. Skrótowość i quizowość polegają m.in. na tym, że wciąż reformująca się szkoła uczy nas prostych odpowiedzi na uproszczone pytania. Na przykład:

Pytanie: Jakie jest najstarsze polskie zdanie?
Odpowiedź: Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.

Zdanie to jest tak słynne, że wystawiono mu pomnik, którego fragment widnieje na zdjęciu głównym do tego wpisu. Całe zdjęcie poniżej:

https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6700468

Łatwość odpowiedzi na powyższe pytanie mnie męczy, bo robi wrażenie ślizgania się po powierzchni zagadnienia. Dokładnie jak przy namyśle, o co chodziło Rejowi w jego słynnej frazie ze słowem gęsi. Skąd zdanie „Daj…” pochodzi? Z Księgi henrykowskiej. Co to za księga? Tu się nam wiedza zwykle kończy, ale możemy się wspomóc źródłami internetowymi. Dowiemy się z nich, że to zachowany cudem rękopis z klasztoru w Henrykowie, wpisany niedawno na stworzoną przez UNESCO listę Pamięć Świata, znany również jako Liber fundationis claustri sanctae Mariae Virginis in Heinrichow. W dobie dygitalizacji wszystkiego, co się da (chwała dygitalizatorom!), można bez większego trudu zajrzeć do oryginału dzieła.

RZUT OKA NA ORYGINAŁ

Jakie jest najstarsze polskie zdanie? Day ut ia pobrusa, a ti poziwai.

Czy to jest po polsku? No jakże, przecież napisane jest: in polonico.

A kto mówi? Czech.

A gdzie mówi? Na Śląsku, Dolnym Śląsku. Dokładniej: siedem i pół kilometra na północny zachód od Ziębic. Położenia zaś stolicy księstwa, znanego choćby z „trylogii husyckiej” Sapkowskiego, objaśniać nie ma już potrzeby.

Szerszy kontekst opowieści (przetłumaczonej z łaciny), w którą wpleciono zdanie Day ut ia pobrusa, a ti poziwai, jest następujący:

Niechaj będzie wiadome wszystkim, którzy zajrzą do tej księgi, że za dawnych dni, kiedy książęta panowie tej ziemi śląskiej rozdzielali w różnych miejscach dziedzictwa i posiadłości między ludzi szlachetnego i średniego pochodzenia, żył pewien Czech, imieniem Boguchwał (bogvalus). Służył on księciu Bolesławowi (bolezlao) Staremu, temu, który założył klasztor lubiąski (lubense). Ten to książę w miejscu, które się teraz Brukalicy (brucaliz) zowie, nadał wspomnianemu Boguchwałowi (bogwalo) ziemi na cztery woły. Ponieważ jednak w owym czasie ziemia w tamtejszej okolicy była lesista i najzupełniej przez rolników opuszczona, dlatego tenże Czech Boguchwał zagarnął w swoim sąsiedztwie lasu ściśle na trzy wielkie pługi. Siedząc tam przez pewien czas, pojął za żonę córkę jakiegoś kleryka, wieśniaczkę grubą i bardzo głupią. Wiedzieć należy, że podówczas w całej okolicy młyny wodne były bardzo rzadkie, wskutek czego żona Czecha Boguchwała nader często mełła na żarnach. Mąż Boguchwał nieraz litując się jej doli mówił: sine ut ego etiam molam, co brzmi po polsku: day ut ia pobrusa, a ti poziwai. Tak to Czech ów mełł na przemian z żoną i obracał niekiedy kamień podobnie jak ona. Co widząc sąsiedzi, choć wtedy nieliczni, nazwali tego Boguchwała Brukał, skąd poszło, że jego potomstwo nazywa się Brukalicy.

Mamy więc zestaw: przaśny dowcip i śląską babę jak z obrazów Erwina Sówki:

ALE CÓŻ TO ZDANIE ZNACZY?

Mamy też współczesną interpretację profesora Jana M.:

To najstarsze polskie zdanie jest kwintesencją dziejów Śląska. Znalazło się w „Księdze założenia klasztoru świętej Marii Dziewicy w Henrykowie”, zwanej „Księgą henrykowską”, kronice cystersów spisanej po łacinie przez niemieckiego opata. Co ważne, najstarsze zawarte w niej polskie zdanie wypowiada Czech Boguchwał, zwany Brukałą, do swojej żony Polki, Ślązaczki.

Brzmi to efektownie, ale nie wszystko się zgadza. Jeśli bohater nazywał się Brukała, to znany wrocławski językoznawca zwie się Miodzik albo Miodko. Niby bowiem z jakiej racji, poza chęcią uczonego, ma w przezwisku bohatera opowieści sprzed kilku wieków zaistnieć, ekspresywne, charakteryzujące –ała (jak Chlipała, Drzymała)? Pomysł inteligentny, ale w zestawieniu z tekstem bezzasadny.

Żartobliwie mówię zawsze, że chłop Brukała to pierwszy dżentelmen udokumentowany językowo. Jednak aspekt kulturowo-cywilizacyjny opisanej sytuacji jest dużo ważniejszy od językowego. A historia była taka: czeski chłop Boguchwał pomagał żonie Polce brusić, czyli mleć na żarnach. Stąd przezywano go Brukałą. Jego dzieci — potomkowie Brukały — były nazywane Brukalicami. Od ich przezwiska wywodzi się nazwa miejscowości Brukalice. To właśnie miał na myśli kronikarz, zapisując zdanie w „Księdze henrykowskiej”. A miejscowość do dziś zachowała dawną nazwę.
http://www.newsweek.pl/historia/poczatki-jezyka-polskiego-profesor-jan-miodek,artykuly,273406,1.html, 12.10.2015

Pewność, że brusić to ‘mleć na żarnach’, opierała się wyłącznie na autorze Księgi henrykowskiej. Nie było bowiem podobnych poświadczeń — w słownikach — przez całe dzieje polszczyzny. Od XVI wieku do dziś w polszczyźnie ogólnej brusić to ‘ostrzyć na kamieniu bruśnym, na brusku’, czyli ‘okrągłym kamieniu do ostrzenia, zanurzonym w korytku z wodą, obracanym korbą’. O, takim jak na zdjęciu z podhalańskiego leksykonu J. Kąsia (fot. K. Kudłaciak):

Brak dowodów nie przeszkadzał zwykle snuć przypuszczeń, co właściwie powiedział Bogvalus. Ksiądz Kraiński, lektor polskiego na wrocławskim uniwersytecie w połowie wieku XIX, objaśnił niemieckim wydawcom Księgi, że należy czytać: 1) Dej żebym ja poruszył a ty spoczywaj. Nie przeszkadzało mu opuszczenie literki b, skoro najwyraźniej nie znał czasownika brusić. Kraiński był jednak fantastą i poetą.

Wiek później w polskim już Wrocławiu Stanisław Rospond w 1948 roku doszedł do wniosku, że zdanie to brzmiało: 2) Daj, (ize) ja pobrucę, a ty poc·iwaj. Zatem nie brusił ów Brukał, tylko brukał, co miało znaczyć ‘hałasować’. Rospond łączył to z dźwiękonaśladowczymi czeskimi brkati, brčeti, broukati, bručeti ‘brzęczeć’. Coś w tym jest, bo mój tatuś opowiadał, że gdy w czasie wojny nielegalnie mełł na żarnach, to przede wszystkim trzeba było tak mleć, żeby nie powstawał zwyczajny w tej sytuacji hałas.

Oboczność zaś k i cz łatwiej tłumaczy powstanie przezwiska Brukał, którego od bruszenia przez sz wywieść się sensownie nie da (chyba że się ma siłę perswazji prof. Miodka). Aha, Rospond zakładał, że bohater opowieści mazurzył, stąd postać pobrucę, a nie pobruczę i poc·iwaj, a nie poczywaj. I że nie było żadnego , tylko powtórzone łacińskie ut, co dla wielojęzycznych pisarzy i czytelników średniowiecznych nie było niczym nietypowym.

Aż oto w 1951 roku w sukurs przyszli dialektolodzy i wyjaśnili, że w wielu okolicach Śląska Górnego brusić (wciąż?!) oznacza ‘mleć na żarnach’, a stosowne przykłady notowano od Rudyszwałdu, Rogowa i Radlina na zachodzie, przez Rudziniec i Kryry, po Brzęczkowice na wschodzie. Stanisław Rospond trwał przy swoim, objaśniając, że oba przesunięcia metaforyczne — ostrzyć, trzeć (o kamień) → mleć (na kamieniu) i hałasować (kamieniem) → mleć, hałasując (kamieniami) — są sensowne, a jego odczytanie jest o tyle lepsze, że wyjaśnia pochodzenie głoski k w imieniu Brukał.

Brukalice (dawniej Brukalicy, czyli ‘potomkowie Brukała’) nazywają się tak z kilkuwiekową przerwą, bowiem już kilkadziesiąt lat po opisaniu historii o pochodzeniu nazwy w Księdze henrykowskiej zaczęto je nazywać Taschenberg. Nazwę przywrócono po 1945 r. według brzmienia najbardziej prawdopodobnego, czyli zgodnego z opowieścią nazewniczą.

CZY NIE MA INNYCH POMYSŁÓW?

Trzeba wreszcie w tych sierioznych rozważaniach dopuścić możliwość elementu humorystycznego, dziś dla nas niejasnego, bo filtrowanego przez różnice kultur i stulecia. Znający teren Kwiecik, przezywany Kiką (bezrękim), opowiadał tę cytowaną historię z polskim zdaniem opatowi Piotrowi (Petrus), który spisywał, odtwarzał oraz dotwarzał historię okolicy zrujnowanej straszliwym napadem roku 1241. Może się Kwiecik zaśmiewał z jakiegoś przejęzyczenia owego Bogwała? A my dziś próbujemy żart odczytać na serio?

A może, jak powiedział Kazimierz Kutz podczas jednego z konkursów Po naszymu, czyli po śląsku, słynne owo zdanie jest metaforą erotyczną, a przynajmniej było jakimś dwuznacznikiem? Ówczesne sposoby zapisywania słowiańskich dźwięków łacińskimi literami były wielce dowolne. Litera s w łacińskich zapisach mogła oznaczać dźwięki [s], [ś], [š] (czyli sz), [z], [ź] i [ž] (czyli ż). A jeśli zgodzić się z Rospondem, to jeszcze [č] (czyli cz), zmazurzone, a więc [c]. Ale to był Czech. On nie umiał wymawiać samogłosek nosowych. Może więc zamiary miał erotyczne i chciał powiedzieć *pobrąszę. Tylko co znaczy brąchać i czy w ogóle jest takie słowo?

Cenzura odgrywała i odgrywa wielką rolę w zapisywaniu języka mówionego. Autorzy Słownika polszczyzny rzeczywistej sugerują, że bohater naszej gawędy był zdenerwowany:

WIEMY I NIE WIEMY

Może i tak było, że nasz Czech zamierzał uczyć żonę, jak winna wykonywać tę niełatwą, lecz tradycyjnie uznawaną za kobiecą, czynność. Może chciał bruczeć, może brusić, ale w nerwach wszystko wysypał i mąkę pobrukał? Mało to chłopów, co mówią babom: patrz, jak to się robi! A po czesko-śląsku: podziwej (sie)!

I warto jeszcze spojrzeć na to, że mówimy dziś ja pobruszę, a w oryginale stoi jak byk ja pobrusa. Dlaczego do tej pory nie wspomniałem o tym, że w formie pobrusa na końcu jest wyraźne -a, a nie ? Bo to w zasadzie oczywiste, że wówczas w naszej części Słowiańszczyzny końcówka pierwszej osoby czasu teraźniejszego, a w przypadku czasowników dokonanych — nieprzeszłego, wymawiana była jako (nosowe a) lub -a (bez rezonansu nosowego). Jak i dziś po śląsku.

Współcześni Ślązacy odnajdują więc więcej śląskości w tym zdaniu niż badacze-naukowcy, dla których żaden to dowód, skoro tak się dawniej po prostu mówiło. Nie godzą się więc przemianowywać pierwszego polskiego zdania na pierwsze śląskie zdanie.

Tu by się kończyła opowieść o pierwszym zapisanym polskim (śląskim) zdaniu, wypowiedzianym przez Czecha. Nie jest to wcale wszystko takie jasne i być może już nigdy nie będzie.

Najnowsze komentarze