z życia (i słownika)

Czy skretynieliśmy?

Instrukcja użytkowania lodówki najpierw mocno mnie rozśmieszyła, potem wzbudziła politowanie, ale na końcu skłoniła do zadania sobie tytułowego pytania. Czy skretynieliśmy?

Jak doskonale wiadomo, Polacy nie czytają instrukcji (o nieczytaniu w ogóle pisałem tutaj). Profesor Gruszczyński, z którym niedawno rozmawiałem, twierdził, że to też wina poziomu skomplikowania i bełkotliwości tychże instrukcji.

Ale powiedzcie mi jedną rzecz. Czy te instrukcje muszą być tak śmiertelnie nudne i nieciekawe graficznie? Czy nie można by ich jakoś pokolorować, upiększyć. Przy okazji zachowując wymogi prawne, bo tych na pewno jest bez liku. Wtedy być może moja znajoma, która zaczęła kiedyś prać w nowej pralce bez zwolnienia blokady bębna (zabezpieczenie na czas transportu), nie musiałaby szukać swojej pralki gdzieś w stratosferze. Zerknęłaby bowiem na odpowiednią grafikę w instrukcji i wiedziałaby, że ten dinks trzeba wyjąć i wtedy pralka będzie trzymać się podłogi w czasie wirowania. Przestrzegać czy ostrzegać naprawdę da się inteligentnie:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

ostrzezenie_lodowiec

NIE DLA IDIOTÓW

 

Wróćmy do wspomnianej przez mnie instrukcji lodówki, którą zdarzyło mi się przeczytać. Nic wprawdzie z niej praktycznego nie wynikło, niemniej dwa teksty mnie rozbawiły. Oto pierwszy z nich (zaznaczony ramkami):

lodowka_opakowania_dzieci-kopiaJeśli nie wiesz, że twoje małe dziecko może się udusić, zakładając sobie coś na głowę, to jesteś idiotą. Ale jeśli tak, to na pewno nie czytasz instrukcji lodówki, więc…?

Czy piszą to, bo jesteśmy idiotami? Nie do końca. Dziś każdy wypadek oznacza prawo pozwania kogoś do sądu. A firmy pozywane być nie chcą. Zresztą, sami byście chcieli? No więc się zastrzegają. Słynna była przecież swego czasu akcja w Stanach, od której nikt już nie pomija na kubkach z kawą napisu „gorące”. W razie, gdyby ktoś się poparzył i chciał się skarżyć, że przecież nie wiadomo, że kawę podaje się gorącą i że nie wiedział.

Dlatego, gdyby wasze dziecko udusiło się materiałami opakowania po lodówce, nie będziecie mogli skarżyć producenta lodówek. I również gdyby wasze dziecko zapodziało się w lodówce, nie będziecie mogli skarżyć producenta lodówek. Co ma sens, choć droga do tego jest całkiem opaczna. Spójrzmy na drugi fragment:

lodowka_dzieci_wewnatrz-kopiaTak sobie mocno wziąłem do serca powyższe, że zmroził mnie tekst z poradnika dla rodziców małych smyków. Co powiecie na taką dwuznaczność:

Miękkie zabawki to siedlisko roztoczy, które są bardzo silnym alergenem. Aby je zlikwidować, trzeba włożyć pluszaka w foliowej torbie do zamrażalnika, a potem wyprać w temperaturze powyżej 60°C i wysuszyć. Najlepiej robić to razem z dzieckiem. (Zdrowie — od noworodka do 2 lat, praca zbiorowa, Biblioteka Twoje Dziecko 3/2012, s. 119)

Hmm… Skoro instrukcja lodówki jest taka ostrożna, to ten tekst wręcz prowokuje do nieszczęścia. Wieloznaczność bywa niebezpieczna.

CHRONIONEGO… NIC NIE CHRONI

Ale czy to takie dobre, że otaczają nas zewsząd środki masowego bezpieczeństwa? Komunikaty, przepisy, instrukcje. Uświadamiające akcje społeczne „pij mleko”, plakat w tramwaju: „twój pies — twoja kupa”. Ostrzegawcze napisy na niemal wszystkim, z czego korzystamy. Ciekawie napisał o tym mister Clarkson:

Na tym polega problem. Niezależnie od tego, co robicie, to bez względu na podjęte środki ostrożności, zawsze będzie istniało niezerowe prawdopodobieństwo, że będzie to ostatnia czynność w waszym życiu. Wypadkom nie da się zapobiec — taka już jest ich natura.
Nikt tego jednak nie rozumie. Skutek zaś jest taki, że obecnie każda rzecz wyposażona jest w poręcz, odblaskową kamizelkę, kask ochronny, buty ze stalowymi noskami, sygnalistę, ochraniacze na uszy, osłony, klaksony, dzwonki, ostrzeżenia, zalecenia oraz zasady użytkowania, przez co nic już nie sprawia takiej frajdy, jaką sprawiało w przeszłości, kiedy mogliście sklecić buggy z części od starego wózka dziecięcego, a następnie sprawdzić, jak szybko zjedzie po stromym zboczu.

(Jeremy Clarkson, Moje lata w Top Gear, przekład Michał Strąkow, 2012)

Czy zatem bezpieczniej znaczy gorzej? A może takie pseudobezpieczeństwo wyłącza myślenie? Pamiętam, jak z rosnącym zdumieniem i niepokojem obserwowałem ruch uliczny w Gruzji. Gdzie pieszy najpierw wchodzi do połowy ulicy i dopiero wtedy zastanawia się, co dalej. Gdzie auta na światłach nie stają w trzech równych rzędach, tylko mieszają jakkolwiek. Gdzie na rondo wjeżdża ten, kto ma najwięcej pewności, że zdąży przed tym, który już po tym rondzie jedzie. I wiecie co? Nie widziałem tam ani jednego wypadku czy stłuczki! Być może u nas kierowca dojeżdżający do skrzyżowania zastanawia się, kto ma pierwszeństwo. A w Gruzji w tej samej sytuacji po prostu myśli o tym, żeby nie spowodować wypadku.

A W SŁOWNIKU

Wypadałoby się więc tylko cieszyć, że chyba jedynym komunikatem, który musimy umieszczać w Dobry słowniku jest ten dla nowych użytkowników informujący o ciasteczkach. Ale kto wie, może jeszcze jakieś komunikaty ostrzegawcze — tfu, tfu — nakażą kiedyś. Na przykład: „uwaga, w słowniku możesz natknąć się na wyraz, który a) jest wulgarny, b) może być wulgarny, c) może obrazić twoje uczucia religijne”. Wtedy będziesz mogła lub mógł zgłosić takie wykroczenie na specjalnym formularzu do Urzędu Ochrony Praw Osób Korzystających ze Słowników Internetowych. Być może będzie on zawierał taką oto weryfikację tego, że jesteś człowiekiem, a nie automatem spamującym:

komentarz_mat

Taka przyjazna, prosta weryfikacja. Bez trudnego przepisywania liter z obrazka itp. Tylko że… co trzeba wpisać w puste pole? „4” czy „cztery”?

Jeśli korzystanie ze słownika miałoby być oznaką inteligencji, to może nic tak strasznego nam nie grozi (gorzej z prawami słownikarza). A nawet gdyby, instrukcji się nie czyta, a komunikaty w Internecie się zamyka („gdzie ten X, gdzie ten X”). Nie robi się bezpieczniej, tylko mniej wygodnie. Ale za to jest przepisowo. Czy tego chcemy? Czy nie wyłącza się nam bystrość myślenia? Czy to nie zaczyna być sztuka dla sztuki (prawniczej)? Odpowiedzcie sobie na to sami.

Najnowsze komentarze