smaczki językowe

Benedykt Obama do Antka Blaira. Imiona obce w arcypolskim wydaniu

Wywnętrzałem się ostatnio na temat nielubienia w polskich tekstach niby-rosyjskiego Vladimira. Było o odpolszczonych mózgownicach, a dziś będzie o „przepolszczaniu” w dziedzinie nazw własnych.

U KORWINA

Dawno, dawno temu na scenę polityczną wkraczał Janusz Korwin-Mikke. Sporej części jego tegorocznych zwolenników nie było jeszcze na świecie. Publicystyka Korwina-Mikkego wyróżniała się obecnością pewnych przedwojennych form ortograficznych (np. puhar), a także polskich wersji wielu imion znanych postaci świata niepolskojęzycznego. W tym ostatnim Mikke nie był jedyny, miał taką metodę też poczytny w pewnych środowiskach „Rycerz Niepokalanej”. I inne pisma różnych nisz.

W ramach więc ekscentryczności pewnej, pisał Korwin o Małgorzacie Thatcherowej, Franciszku Mitterrandzie, Mikołaju Sarkozym, Jerzym Bushu itd. A nawet o Antku Blairze. Czy to szokuje? A może śmieszy? A może przestrasza? Ale nie dziwi nas przecież królowa Elżbieta czy król Karol Gustaw. Nie oczekujemy, by papież rzymski miał nazywać się Franciscus. Jest Franciszek, choć z Argentyny.

Pewnie oburzylibyśmy się, gdyby król Polski występował wyłącznie jako Báthory István. Imiona monarchów i członków ich rodzin, podmieniane na polskie odpowiedniki, to pamiątka czasów feudalnych. Wtedy europejskie uniwersum z zestawem imion chrześcijańskich świętych było czymś stale obecnym w świadomości (kalendarz świąt organizujący życie) i górowało nad drobnymi różnicami systemowymi, które z Martina robiły u nas Marcina, a Jamesa zamieniały w Jakuba itd.

WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE… KRÓLEWSKIEJ

To uniwersum nazewnicze nie jest monolitem, zawsze jakaś Sisi może się wyłamać. Weźmy na przykład brytyjskie młode pokolenie rodziny królewskiej: książę William nie brzmi nam jako Wilhelm, ale niechby mały George (1) został kiedyś królem, toż ani chybi będzie Jerzym VII, a nie George’em (nie wiadomo którym). Pozdrawiam oczywiście księżnę Katarzynę (Catherine, „Kate”) i księżniczkę Karolinkę (Charlotte, 2). Zdjęcia z http://www.royal.gov.uk.

(1)

(2) CP4(388x340).jpg

Zmiany w zwyczajach językowych zachodzą powoli, z pokolenia na pokolenie. Dawniej polszczono znacznie mocniej. W czasach renesansu czytywano u nas pisma Erazma z Czerwonej Grobli. Dzięki temu wiadomo było, co znaczy nazwa miasta. A że na miejscu nikt by nam nie pokazał drogi, gdybyśmy o nią pytali… Nie ma się co martwić na zapas, bo po drodze trzeba by znaleźć księstwo Dwóchmostów.

Mickiewicz w „Zdaniach i uwagach” adaptował myśli „Jakuba Bema, Anioła Ślązaka i Sę-Martena”. Do dziś z tej trójki ostał się w tej pisowni chyba tylko Anioł Ślązak, ale szkoła wyższa w Wałbrzychu nosi imię Angelusa Silesiusa. Pozostali dwaj panowie nazywają się i odmieniają inaczej. Coraz rzadziej pisze się o Janie Jakubie Russie, ale Tomasz Mann wciąż dominuje. Wielu politologów, niekoniecznie z miłości do rozwiązań korwinowych, woli pisać o Izajaszu Berlinie, niż zmagać się z odmianą i wymową jednoznacznie biblijnie kojarzonego imienia Isaiah.

BENEDYKT OBAMA

A jak to się ma do Baracka Obamy? Można by zrobić z niego Benedykta Obamę. W jaki sposób? Otóż Barack to odpowiednik hebrajskiego Baruch. Baruch trafił do języków europejskich przez greckie Eulogios (łacińskie Eulogius) — chyba. Pewniejsze jest, że słowo, które znamy jako błogosławić, jest wynikiem kalkowania z języka na język:

greckie eu-logein
(dobrze + mówić)
łacińskie bene-dicere
czeskie blaho-slaviti
polskie błogo-sławić

Już w XVII wieku Baruch Spinoza… [„po wysłuchaniu drugiej zwrotki nawet idioci i idiotki już wiedzą, kto to zacz Spinoza, potęga myśli co za”]

…już w XVII wieku Baruch Spinoza w łacińskich tekstach występował jako Benedictus. A skoro jest precedens, to można dowodzić, że można pisać o Benedykcie Obamie. Status nazwy własnej został jednak zachowany, bo gdyby polszczyć do imentu, wyszedłby nam *Błogosławiony Obama.

Nie robimy tak jednak, tylko idziemy drogą już przetartą, a do nowych części świata wydeptujemy własne ścieżki. Nie „przepolszczamy”, choć jesteśmy świadomi, że coś mogłoby się zwać „książką twarzy”, a coś innego „Jasiem Wędrowniczkiem” . Nie wszystko jednak, co najlogiczniejsze, w języku jest stosowne i słuszne, a w konsekwencji — poprawne. Ekscentryczność zwykle nie tworzy normy.

Najnowsze komentarze