Zimno, minus trzy, śnieży. Ja z kilkumiesięcznym synem na spacerze. On opatulony, osłonięty i zabezpieczony w wózku niczym milion dolarów w furgonetce wyjeżdżającej z banku w wigilię Bożego Narodzenia. Przezornie zerkam jednak na niego od przodu i…
…widzę sopel lodu wystający z… E, nie, żart. Jest tak dobrze, że myślę sobie: jak to dobrze, że nie ma otwartej buzi, tylko oddycha przez nos, bo to powietrze takie zimne.
Potem już w domu żona oczyszcza mu przed obiadkiem nosek, dodając komentarz: bo małe dzieci potrafią oddychać tylko przez nos. Ekhm, aaaha, no tak.
ZDZIWKO W PKP
Czasy studiów doktoranckich, powrót piątkowym pociągiem z Warszawy do Wrocławia. Tłum faluje na peronie. Podjeżdża pociąg, dwa tysiące osób pędzi do czterech wagonów II klasy. W tym nerwowym pośpiechu jedna osoba stoi spokojnie i czeka, aż tuż przed jej nosem zatrzyma się wagon I klasy. To ja, posiadacz karnetu PKP TLK 5+1 (pięć przejazdów i jeden gratis). Zniżka z legitymacji doktoranckiej obejmuje I klasę.
Przemierzam pustawy wagon i dosiadam się do dziadzia w przedziale. Dziadzio wypala:
— A pan wie, że to pierwsza klasa?
O-ho, pewnie nie wyglądam…
Przed odjazdem dosiada się jeszcze żołnierz z dziewczyną. Z ich rozmowy wynika, że nie mają biletu na I klasę, ale mundurowy postanowił nie kisić się z wybranką serca gdzieś przy osławionej ubikacji pociągowej w wagonie II klasy, tylko dołączyć do nas. I dopłacić, gdy zawita konduktor.
Zapada cisza, nie licząc hałasującego pociągu, do tego jednak szybko idzie się przyzwyczaić.
Konduktor nr 1 wpada z gospodarską wizytą. Mój bilet sprawdzony, dziadzia też. Żołnierz jednak jest w tarapatach. Dopłata do II klasy dla dwóch osób u konduktora okazuje się kwotą trzykrotnie przekraczającą dotychczasową wartość ich biletów. Żołnierz, widać już nauczony trwać na posterunku, twardo się trzyma, choć dziewczyna sugeruje, że w sumie to mogą przejść do II klasy. Gdy jednak konduktor podaje wypis z ostateczną kwotą, naszemu bohaterowi wymyka się mimowolne:
— Taak drogo?
— W I klasie nie liczą się pana zniżki — odpowiada konduktor. Sprawdzam, czy robi to ze złośliwym uśmiechem, ale nie. Żal mi za to żołnierza. Takie zdziwko na początek przepustki.
Znów zapada cisza. Dziadzio śpi, a żołnierz rozmyśla nad swoim nieszczęściem.
Konduktor nr 2 wpada z gospodarską wizytą. Mój bilet sprawdzony, żołnierza z towarzyszką też. Dziadzio jednak jest w tarapatach. Konduktor doczytuje się, że ma on blankiet wystawiony na II klasę, a jedzie pierwszą… Dziadzio z niedowierzaniem zakłada okulary i wczytuje się w świstek papieru, po czym wyrywa mu się:
— A to mi dziwka sprzedała…
Ale zdziwko, moja rybko. Wyszło na to, że tylko ja jechałem z ważnym biletem…
ZDZIWKO SŁOWNIKOWE
Ileż to ja już zdziwień na tym blogu opisywałem. Kiedyś dziwiliśmy się razem, że to nie osoby, których nazwiska widnieją na okładce, piszą słowniki. Potem dziwiliśmy się, kto według słowników mieszka na Alasce. Następnie ze zdumieniem obserwowaliśmy wielkanocny łańcuszek nieprawdy związany ze śmigusem-dyngusem. Kolejne zdziwko dotyczyło tego, jakimi hasłami słowniki się reklamowało, choć nie było w nich hasła blog. Mnie osobiście zaskoczyły braki w słownictwie okołodziecięcym. A dra Żurowskiego akcentuacyjne sofizmaty (ależ mądrze to ująłem, co?).
A dziś trafiłem na coś, co można by uznać za ciąg dalszy łańcuszków nieprawdy pokazanych we wpisie Pułapka Google.
Jaką formę rzeczownika kiermasz wstawilibyście do zdania:
W ciągu roku odbyło się tam sześć ……….?
Wyobraźcie sobie, że żaden słownik nie notuje formy kiermaszy, a „Wielki słownik poprawnej polszczyzny PWN” (2012) wprost jej zabrania. Poprawnie miałoby być tylko kiermaszów. Wolne żarty! Powiedzmy sobie jasno, że poprawnie jest i kiermaszów, i kiermaszy.
Wybrałem cztery osoby-autorów, każda z całkiem innego świata. Jest tu i znany ksiądz, i literat, choć komuch, i honorowy prezes Stowarzyszenia Księgarzy Polskich, i znakomity reportażysta.
Tadeusz Isakowicz-Zaleski:
Jestem przeciwny temu, żeby człowiek niepełnosprawny chodził z puszką. Natomiast chętnie zabieramy podopiecznych na kiermasze, podczas których mogą sprzedawać własne prace. Niektórzy potrafią tak zachęcać, że od razu wszystko sprzedadzą. Pieniądze z kiermaszy idą też na naszą własną działalność, na przykład na obozy czy rozmaite imprezy. (NKJP: Moje życie nielegalne, 2008)
Jerzy Putrament:
(…) prawdziwym motorem kiermaszy są kobiety. Myślę, że kupują około dwóch trzecich ogółu książek. (Hiszpańska szkoła jazdy, 1977)
Tadeusz Hussak:
W tysiącach domowych bibliotek, jakie wówczas masowo powstawały, znajdujemy jeszcze dziś skromne, jeśli chodzi o wygląd, ale zaczytane książki z autografami nieżyjących już wybitnych pisarzy, drogie pamiątki z majowych kiermaszy tamtych lat. (Księgarstwo bliskie czytelnikom, 1999)
Olgierd Budrewicz:
Wydawnictwa wkładają wiele wysiłku w uatrakcyjnienie oprawy plastycznej owych kiermaszy, traktują je jako okazję do zaprezentowania najświeższych nowości, do wyciągnięcia resztek wyczerpanych bestsellerów. (My, z Warszawy, 1976)
I teraz otwórzmy książkę „Formy i normy, czyli poprawna polszczyzna w praktyce” pod red. Katarzyny Kłosińskiej na ćwiczeniu XII „W poniższych zdaniach proszę wskazać błędy fleksyjne, scharakteryzować je oraz poprawić” i na stronie 37 znajdźmy zdanie o numerze 45:
Jeden z wielu warszawskich kiermaszy przedświątecznych zakończy się dziś o godzinie osiemnastej.
To dopiero zdziwienie. Proszę wybaczyć, ale błędu żadnego w tym zdaniu nie widzę. To tak wygląda poprawna polszczyzna w praktyce? A może jednak tak.
A gdzie rybka? Zjadł ją piesek. A może chomik. A może kotek.